poniedziałek, 9 stycznia 2017

[epilog] o kobiecie, która kochała za bardzo






Kiedy wierzysz, że nieodłącznym elementem miłości jest ból i cierpienie, kochasz za bardzo. Jeżeli on, jego zachowanie i uczucia są dla ciebie tematem numer jeden w rozmowach z bliskimi, kochasz za bardzo. Jeżeli wciąż szukasz dla niego usprawiedliwień, kochasz za bardzo. Jeżeli akceptujesz brak uczuć i zainteresowania, złe traktowanie, znieczulice i nie patrzysz prawdzie w oczy, bojąc się iść przez życie bez niego – z pewnością kochasz za bardzo. Jeżeli wciąż doszukujesz się powodów powyższych zachowań w jego dzieciństwie i zamiast jego partnerką jesteś wiecznym terapeutą – kochasz za bardzo.
Jeżeli nienawidzisz jego charakteru, na dwadzieścia wymienionych cech przeszkadza ci więcej niż pięć, a mimo to wciąż wierzysz, że gdy będziesz dość dobra, on się dla ciebie zmieni – wiedz, że kochasz za bardzo.
I najważniejsze – jeżeli wciąż przy nim trwasz, choć związek ten daje ci tylko i wyłącznie nieszczęście i wyniszcza cię od środka. Jeżeli patrzysz w lustro i nie wiesz już kim jesteś, kim się stałaś i gdzie jest ta dziewczyna, która kiedyś była szczęśliwa sama ze sobą, w swoim poukładanym świecie. Jeżeli zaczynasz się zastanawiać, co jest z Tobą nie tak, jeżeli chcesz szukać pomocy specjalisty, bo, według niego, przesadzasz i jesteś pierdolonym złem wcielonym – KOCHASZ ZA BARDZO.
I nie jesteś sama. Nie masz bladego pojęcia, jak wiele związków nas niszczy, bo boimy się wiedzieć czego nie chcemy. Trwamy na siłę w czymś, co powinno się skończyć, nim się rozpoczęło. Zdajemy sobie sprawę tylko z tego, że chcemy mieć tą pierdoloną świadomość, że ktoś jest, że może ktoś nas kocha/pokocha (skreślcie pierwszą opcję, bo on was nie kocha jeżeli jego zachowanie przypomina Karola Kłosa) i że przy odrobinie naszego wysiłku, staniemy się całym jego światem. Przecież wystarczy wprowadzić w życie dietę, pójść na siłownię, kupić nową bieliznę, a jego uprać. Skoczyć rano po bułki, zrobić śniadanie, obiad, kolacje, nowe cycki. Zamknąć się gdy piąty dzień pod rząd wychodzi z kolegami i wraca nad ranem zalany w trupa. Gdy na imprezę urodzinową przyjaciela każdy zabiera dziewczynę/żonę, ale ty słyszysz, że to jego znajomi – to na chuj ty tam – wtedy też się zamknij i wyprasuj mu koszulę. A później czekaj o piątej rano z rozkraczonymi nogami, bo ma na ciebie ochotę.
Nigdy nie znalazłam statystyk ile nas jest, z pewnością jednak o wiele za dużo, a że ja jestem jedną z nas dowiedziałam się dopiero po fakcie, gdy nie dawałam sobie już rady z życiem, bo nadmierne myślenie i tęsknota do Karola były nie do wytrzymania. Dopiero wtedy, pewna kobieta, w pewnym gabinecie, na pewnej kozetce powiedziała mi, że jestem kobietą, która kocha za bardzo. Nie wystarczyła świadomość, że mam problem, potrzebowałam terapii, która pomogła mi odzyskać kontrolę nad własnym życiem. I wtedy postanowiłam, że ani Karol, ani nikt inny nigdy więcej mi jej nie odbierze. Mój problem nigdy nie był jednak usprawiedliwieniem dla zachowania siatkarza. Dla jego znieczulicy, obojętności. A wręcz przeciwnie, bez wsparcia najbliższej wtedy mi osoby, chorowałam jeszcze bardziej na brak pewności siebie. I bałam się. Tak bardzo bałam się, że stoję nad przepaścią i za chwilę spadnę. I spadłam, będąc świadoma, że upadam powoli, ale za to zajebiście boleśnie.
Czasami dotykasz dna, musisz się spalić, prawie przestać dla siebie istnieć by pewne rzeczy zrozumieć. I ja zrozumiałam, że Karol nigdy dla mnie nie był, że był porażką i powinnam odejść od niego na samym początku tego związku. Tylko lepiej późno niż wcale. I nawet jeżeli to on finalnie zakończył wszystko, co miedzy nami było. To jakimś cudem znalazłam w sobie tyle siły, by już nie prosić, by się pogodzić z tym, że on musi odejść. I ja też.


Wszystko, co powiedziałam w dzień wesela Karoliny i Damiana było prawdą. Czy chciałam wtedy rzucić mu się w ramiona i powiedzieć, że przeszłość się nie liczy? Nie. To nie była ckliwa komedia romantyczna, to była realna rozmowa dwóch byłych kochanków. Czasami trzeba przestać walczyć i odejść z podniesioną głową. Karol w końcu też to zrobił – zrozumiał, że czasami miłość nie jest wystarczająca, a drugie szanse nie istnieją jeżeli wcześniej kogoś zniszczyłeś. Nie można szukać szczęścia tam, gdzie się je straciło. Zrozumiał, że jeżeli nie docenisz czegoś za pierwszym razem, to stracisz na zawsze. Zniknął. Nie wchodził mi już w drogę, pozwolił cieszyć się prawdziwym związkiem u boku Andrzeja. Spotkaliśmy się kilka razy na ulicy, uśmiechnęliśmy się do siebie, pomachaliśmy i przechodziliśmy dalej. Czy kiedyś się za mną odwrócił? Mam nadzieje, że nie, bo ja tego nie robiłam. Kłosowy rozdział został zamknięty na wieki w wielkiej szafie z tyłu mojej głowy. Kurz osiadł na niej spokojnie i już nigdy zaryglowane drzwiczki się nie otworzyły.
Pół roku po naszej ostatniej rozmowie gruchnęła wiadomość, że Karola chcą w Resovii, a kilka dni po niej sam Kłos potwierdził swoja przeprowadzkę do Rzeszowa kończąc karierę w Skrze Bełchatów mistrzowskim sezonem 2016/2017. W głębi ducha życzyłam mu szczęścia, bo każdy na nie zasługuje, nawet narcystyczny osobnik, który ewidentnie czerpał korzyści z mojego nieszczęścia. Przecież takie jest życie. Ono jest składową wzlotów i upadków, szczęścia i bólu. I musimy mieć na uwadze, że przynajmniej raz ktoś nas zrani. Że ta osoba pogra sobie z naszym sercem, rozerwie je na tysiące małych kawałków, które później będziemy zbierać przez długi czas. Damy tej osobie wszystko w zamian nie otrzymując niczego. Ale takie jest życie, a ja wyciągnęłam z niego prawdziwą lekcję. Nie każdy musi cię kochać tak mocno, jak ty kochasz jego. Nauczyłam się wybaczać i Karol moje wybaczenie dostał, choć nigdy tak naprawdę nie przeprosił za los, który mi zgotował. Nauczyłam się również, że nigdy więcej nie mogę być naiwna i, w szczególności, powinnam dbać jedynie o siebie.
Przez dwa kolejne lata, do dnia ślubu mojego i Andrzeja, nie miałam przyjemności go spotkać. Nie chciałam go zapraszać na naszą uroczystość, bo już nas nic z nim nie łączyło. Nie pragnęłam mu też niczego na siłę udowadniać, wydoroślałam. Zapomniałam o nim, świat się zmienił, priorytety również. Poszliśmy do przodu, miałam nadzieje, że i on to zrobił. Że znalazł kogoś, kogo szczerze pokochał, kto pokochał go w taki sam sposób. Nie pytałam naszych wspólnych znajomych jak sobie radzi. Odkreśliłam ten etap w moim życiu grubą, czarną kreską. Karol Kłos istniał tylko i wyłącznie w zamkniętej przeszłości, o której pamiętałam tylko po to, by w ciężkich chwilach mieć świadomość, że poradziłam sobie z własnymi słabościami raz, więc zrobię to każdy kolejny.
Karol pojawił się tylko pod kościołem. Dostrzegłam go w tłumie, gdy byłam już szczęśliwą Aleksandrą Wroną i zbierałam monety, którymi zostaliśmy obsypani. Trzymał w dłoniach bukiet różowych piwonii, a w oczach gościł prawdziwy smutek. Nie podszedł, nie porozmawiał, nie złożył życzeń na nową drogę życia. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy, a ja nie poczułam nic. Nie było we mnie ani smutku i żalu, ani satysfakcji, że miałam rację. Tylko słowa: może już nigdy nie spotkam kogoś, kto pokochał mnie tak mocno, bezwarunkowo, jak ty? dźwięczały mi w głowie. Jednak gdy na chwile straciłam go z oczu, już więcej nie zobaczyłam ponownie.
Piwonii tez nigdy nie otrzymałam…








* * * * * *





POSŁOWIE 







Jeżeli spotkałaś kiedyś mojego Karola Kłosa w swoim życiu, współczuję. Psycholodzy twierdzą, że kobiet które kochają za bardzo jest naprawdę wiele, że wiele też jest związków, które powinny zakończyć się nim jeszcze się rozpoczęły.
Całe opowiadanie miało być formą terapii, bo ja swojego Karola spotkałam, czego dowodem jest każde wspomnienie Aleks, które mieliście okazję przeczytać (najwięcej chyba tych wspomnień znajduje się w tym epilogu, którego poprawki nanoszone w dzień publikacji bolą tak samo, jak w momencie gdy skończyłam go pisać przed kilkoma tygodniami). Na pewno codzienne spędzanie wieczorów na jego pisaniu w pewnym momencie podnosiło mnie na duchu i dawało wiarę w to, ze życie po takiej osobie istnieje. I choć jeszcze dużo pracy przede mną, to wiem, że nigdy więcej nikt takim Karolem się nie stanie. Stałam się dla siebie najważniejsza, bo w oczach osoby, którą kochałam, byłam tą najmniej istotną.
Czasami niektóre związki są tylko po to, żeby nas czegoś nauczyć… Żeby pokazać nam czego w życiu nie chcemy. To przykra, ale bardzo cenna nauczka od życia.
Proszę Was, jeżeli jesteście Aleksandrą w tej chwili, zastanówcie się czy warto… Uciekajcie jak najdalej. Bez zastanowienia. Nie kochajcie facetów za bardzo, kochajcie siebie same, bo to wy musicie same ze sobą czuć się dobrze. Nie wiedziałam tego ani ja, ani Aleks, kiedy w pewne święta Bożego Narodzenia oddawałyśmy serca w nieodpowiednie ręce, by później stracić rok czasu na człowieka, który nie potrafił kochać...


Opowiadanie w pełni dedykowane mojemu, osobistemu Karolowi. Bo ja wybaczam i idę dalej.


Podziękowania należą się osobom, które czekały za każdym razem, które co tydzień tu były i kibicowały Aleks z całego serca, podziwiały za upór i odwagę. Przyznam, że był moment, kiedy chciałam by Aleks mu wybaczyła i wróciła… Tylko nasza dwójka jest jednością i nie mogłabym jej pozwolić na kolejną głupotę.
Jeżeli chciałyście więcej Andrzeja - to nie było opowiadanie o nowej miłości, a o związku toksycznym, od którego trzeba się odciąć, nawet jeżeli po latach nieoczekiwanie spełniają się twoje marzenia. 


Dziękuję, za każdy komentarz, za wylane łzy i wiarę we mnie…
Dziękuję, dziękuję, dziękuję. 

Karolina, Damian, Magda i Andrzej to osoby prawdziwe. Nie trudziłam się nawet w zmianach imion. Kiedyś im to pokażę, bo odegrali w tej historii wielką rolę i chyba nie do końca są świadomi tego, że gdy moje skrzydła zapomniały jak latać, oni ciągnęli mnie do góry. 

Do zobaczenia na mojej pierwszej skocznej historii z Dawidem Kubackim. Spróbujemy to historia piątki przyjaciół i tym razem to właśnie przyjaźń będzie głównym bohaterem. Trochę w innym wydaniu, z kilkoma głównymi bohaterami, ale też w całkowicie innym stylu pisania, niż ten dotychczasowy. Trzymajcie kciuki bym podołała wyzwaniu, które sama sobie postawiłam. I oczywiście mam nadzieję, że pojawicie się i tam.

Jeszcze raz, dziękuję, że byłyście i pamiętajcie: JESTEŚCIE NAJWAŻNIEJSZE! Nikt inny, tylko WY!