wtorek, 29 listopada 2016

o jesieni

Od pamiętnego wieczoru Karol nie pojawiał się już przypadkiem na mojej drodze. Zaszył się może na hali, może we własnym mieszkaniu. Nie widywałam go zbyt często w telewizji, gdy oglądałam wydarzenia sportowe, ani w Internecie, gdzie od czasu do czasu czytałam wiadomości ze świata siatkówki. Być może dotarło do niego, że pewne rozdziały w życiu trzeba pozostawić zamkniętymi i nie warto czytać tej samej książki po kilka razy. Może zrozumiał, że wszystko skończyło się wtedy, w moim mieszkaniu i nie można do tego wracać. Nie potrzeba sobie niczego wyjaśniać, bo skoro przeżyło się trzy lata pełne niedomówień, to i kolejne nie będą stanowiły problemu. A może jednak nie miał mi nic do powiedzenia, a wtedy, tego jednego wieczoru, chciał mnie po prostu zobaczyć?
Najważniejsze, że to ja już nie chciałam oglądać jego. Że przeszło mi, chociaż wydawało się to prawie niemożliwe. Po ostatnich trzech latach w końcu stanęłam na nogi. A nie było łatwo. Każdego dnia zastanawiałam się, gdzie jest Kłos, jak mu się wiedzie. Czy ma dobry dzień, czy słońce świeci dla niego dostatecznie mocno, czy aby na pewno założył szalik w ten mroźny, zimowy dzień? Czy ktoś o niego dba, tak, jak robiłam to ja, czy wie, że zawsze zasypia na lewym boku, że nie przepada za mlekiem, że pije czarną kawę z jedną łyżeczką cukru? Czy ktoś robi mu jajecznice i chodzi z nim na długie spacery? Czy jest mu dobrze, czy o mnie myśli, tak, jak ja to robiłam codziennie? Gdy przechodziłam przez Central Park, gdy kupowałam mrożony jogurt, na rogu 59tej i 6tej, gdy ślęczałam do późna nad kolejnymi projektami na zajęcia z kursów, czy gdy biegałam od krawcowej do krawcowej, w poszukiwaniu najlepszej z nich.
Karol towarzyszył mi w każdych, nawet tych najprostszych, czynnościach. Nie potrafiłam zaparzyć kawy, nie myśląc o tym, że on jest naprawdę dobrym człowiekiem, tylko trochę zagubionym w tym całym swoim życiu. I może to nie był nasz czas, nie nasze miejsce. Może gdybyśmy poznali się trochę później, wszystko potoczyło by się całkiem inaczej. Bylibyśmy szczęśliwi, zakochani. Z milionem planów. Może do wszystkiego wystarczyłaby miłość, której Karol w sobie nie miał? Może gdyby pokochał mnie tak, jak na to zasługuję, może wtedy wszystko byłoby w porządku?
Tylko Karol mnie nie pokochał, a ja straciłam zbyt wiele czasu łudząc się, wmawiając sobie, że to nie jego wina. Pewnego dnia jednak to stało się tak oczywiste, jak wstające słońce: to była jego, pierdolona, wina. Przestałam go usprawiedliwiać, szukać wymówek. Zaakceptowałam fakt, że nie był dla mnie i w końcu ruszyłam z miejsca. Jego twarz nie pokazywała mi się na białych kartkach papieru, szczery śmiech nie wyrywał mnie już ze snu w środku nocy. Zamknęłam kłosowy rozdział i wyciągnęłam z niego pewną lekcję: do miłości nikogo nie namówisz.


*

O ile Karola było coraz mniej, o tyle Andrzeja wręcz przeciwnie. Nie przeszkadzało mu, że Warszawę i Bełchatów dzieli prawie dwie godziny jazdy. Zaczął pojawiać się czasem znienacka, czasem zapowiedziany. Dzwonił po południu, by zapytać czy już mam plany na wieczór i czy nie chcę go spędzić z nim. Przyjeżdżał po treningu, zawsze z sushi pod ręką, albo innym azjatyckim daniem, za którym przepadałam. Rozsiadał się wygodnie na kanapie i po prostu był. Czasem nie mówił zbyt wiele. Siedzieliśmy i oglądaliśmy film, układaliśmy puzzle, albo chodziliśmy na długie spacery obrzucając się liśćmi na parkowych alejkach. Wieczorami, gdy go nie było, gdy nie dawał znaku życia, często zastanawiałam się co nas tak naprawdę łączy.
Bo przecież nie była to przyjaźń, nie było to też kochanie. I choć początki naszej znajomości były bardzo nieudane, a wręcz Karol obstawiał, że nigdy nie znajdziemy wspólnego języka, to w końcu potrafiliśmy usiąść i niesnaski pierwszych spotkań sobie wyjaśnić. Wrona był dla mnie od samego początku pozerem, który więcej mówi niż robi. Zapatrzony jest tylko i wyłącznie we własne odbicie w lustrze. Co spotkanie - w Warszawie, czy w Bełchatowie, towarzyszyła mu inna dziewczyna, a jego żarty osiągnęły dno chyba w urodziny Fabiana Drzyzgi - precyzując, w pierwszym tygodniu mojego związku z Karolem. Nie potrafiłam się do Wrony przekonać. Przeszkadzała mi jego obecność, jego oddech w tym samym pomieszczeniu, a o nocnych telefonach do Kłosa nie wspomnę. Starałam się go omijać szerokim łukiem aż do sierpniowej imprezy urodzinowej Karola. Choć przygotowałam przyjęcie niespodziankę razem z jego kolegami z klubu, to Karola nie ucieszyło to ani trochę. Co więcej, zaprosił mnie na osobności i obcesowo podkreślił, że to pierwszy i ostatni raz, że on nie życzy sobie by go w czymś wyręczać. A później upił się prawie do nieprzytomności. 
Andrzej był świadkiem tej rozmowy, choć nie przerwał, nie skomentował i nie szepnął słowa swojemu najlepszemu kumplowi, to pokręcił głową i pomógł mi posprzątać, po kilkunastoosobowej libacji na cześć mego ukochanego chłopaka. Później położył go spać i zrobił mi mocnego drinka, by ukoić nerwy. Pamiętam, jak powiedział wtedy:
- Pomyśl Aleks, czy to jest to, czego ty chcesz w życiu...
Już wtedy nie musiałam myśleć, bowiem od dwóch miesięcy przed snem brałam tabletki uspokajające, by zabić te demony, które powtarzały mi, że właśnie minął kolejny dzień, kiedy nie jestem idealna w oczach osoby, która kocham z całego serca. Że któregoś dnia on odejdzie i mnie zostawi. Chciałam mu odpowiedzieć, że ja po prostu nie potrafię się z tego wyplątać, ale on był jego przyjacielem i zarazem ostatnią osobą, której chciałam się żalić. W efekcie Andrzej zdobył mój numer i choć głośno nigdy nie powiedział, żebym go zostawiła. To jednak regularnie sprawdzał co u mnie słychać, przez kolejne trzy miesiące, do ostatniego telefonu z lotniska. 
Karol albo nigdy się o tym nie dowiedział, albo nie interesowało go to, w jakie relację weszłam z Wroną. Że był powiernikiem moich koszmarów i oparciem, gdy powoli zaczęłam rozumieć, że Karola kochać nie można. 
Po trzech latach siedzi obok, obżera się azjatyckimi specjałami i zapija je colą. Jest jedyną osobą w towarzystwie, która nie dba o linię. Nie mówi nic o Kłosie, nie wiem kiedy ostatni raz rozmawiali. Nie interesuje mnie to, a mojego byłego chłopaka nie powinno obchodzić to komu poświęcam swój czas. Nawet jeżeli był to jego najlepszy (kiedyś?) przyjaciel. 

Andrzej przeskakuje z jednego kanału w telewizji na kolejny. Obejrzeliśmy już dzisiaj obowiązkowe Jaka to melodia, Jeden z Dziesięciu i szykowaliśmy się do seansu M jak Miłość. Nie miał treningu ani wczoraj, ani dzisiaj, więc spędził w moim mieszkaniu okrągłe dwadzieścia cztery godziny i zanosiło się na to, że spędzi ich jeszcze kilka. Powoli zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam udostępnić mu karolinowego pokoju, który od dwóch tygodni stał pusty, bowiem moja przyjaciółka w końcu odebrała nowe mieszkanie, które kupili z Damianem przed rokiem. Czas biegł nieubłaganie, do ich ślubu pozostały niecałe dwa miesiące, a ja powoli kończyłam jej wymarzoną suknie ślubną. Kolejne dni zanosiły się bardzo pracowicie, dopinałyśmy powoli wszystkie szczegóły Panny Młodej. A ja, jako druhna, również powinnam się skupić na organizacji wieczoru panieńskiego, który miał się odbyć w grudniową noc nad morzem. 
- Pójdziesz ze mną na wesele Karoliny? - pytam zabierając nogi ze stołu. 
- Wiesz, że Karol tam będzie? 
- Wiem, co z tego? 
Wrona uśmiecha się szeroko i kiwa twierdząco głową. A ja, durna koza, go po prostu całuję. 

wtorek, 22 listopada 2016

o końcu

Nazajutrz obudziłam się z potężnym bólem głowy, który był pierwszym odczuwalnym bodźcem. Kolejnym było przyjemne ciepło, które rozchodziło się po moim całym ciele. Następnym był dźwięk cichego pochrapywania, który swoje źródło miał gdzieś obok mnie. Powoli, bojąc się promieni wrześniowego słońca, otworzyłam oczy i zorientowałam się, że ostatnie kilka godzin spędziłam śpiąc w objęciach Andrzeja Wrony. O dziwo, nie leżeliśmy na podłodze, na której przesiedzieliśmy cały wieczór. Znajdowaliśmy się bowiem w moim sypialnianym łóżku, w pełnym ubraniu, ja również w pełnym makijażu, przez co pewnie moja twarz nie dostałaby najwyższej noty u jury Miss Polska 2016. Nijak mnie to jednak interesowało, bo ból głowy był tak nie do zniesienia, że pomimo całej chęci pozostania we wronowych, bezpiecznych objęciach, wyskoczyłam z łóżka jak poparzona. Na nim to nie zrobiło najmniejszego wrażenia, zachrapał jeszcze dwa razy i przewrócił się na brzuch, szczelniej okrywając kołdrą.
Uśmiechnęłam się szeroko widząc, jak smacznie sobie śpi i ruszyłam w stronę kuchni, by jak najszybciej napić się wody i odnaleźć tabletki, które uśmierzą mój ból istnienia. Trzy butelki wina stały na blacie kuchennym, a w pomieszczeniu unosił się lekki odór alkoholu, który niezbyt dobrze działał na mój wyczulony nos, więc otworzyłam okno i zrobiłam, co zrobić miałam, by pomóc sobie przetrwać te dantejskie zaranie. 
Choć Kłosowi oznajmiłam całkiem niedawno, że kawy nie tykam, coby uniknąć wspólnych ploteczek nad serniczkiem i małą czarną, to jednak była to pierwsza rzecz, za którą chwytałam każdego dnia. Dzisiaj miała mnie nie tylko postawić na nogi, ale i uratować me nędzne życie przed powolną agonią, która następuje zawsze po spożyciu więcej niż trzech lampek wina. Wczoraj było ich chyba z trzynaście. 
I chyba własnie w trakcie tej ostatniej Andrzej zadał to pytanie, na które po pijaku zazwyczaj odpowiadałam: chciałabym żeby wrócił. Kilka godzin temu nie dotarło do mnie, że po raz pierwszy od trzech lat, udzielałam odpowiedzi całkowicie innej niż bym się spodziewała. Nic, miał i stracił. Czy to oznaczało, że Karola już we mnie nie było? Już nie przepływał przez moje żyły, jak coś oczywistego? 


*


- Kogo moje oczy widzą - mówię z przekąsem i odkładam na stolik laptopa, na którym przez ostatnie pół godziny odpisywałam na e-maila od ojca. 
Karol milczał przez ostatnie pięć dni z rzędu. Nie dzwonił, nie pisał, nie pojawiał się bez zapowiedzi w moim mieszkaniu. Nie miał ani żadnego arcyważnego meczu, ani tym bardziej całego tygodnia morderczych treningów. Nie przynosił ze sobą niepogody i stresu, który zżerał mnie przez ostatnie miesiące naszego związku. Nie było go. Tak, jak nie było go przez ostatnie kilkadziesiąt dni, choć jego ciało przechadzało się po moim salonie, sypialni i kuchni. Choć czasami brał wieczorami prysznic, a później kład się obok mnie. Czasami zasypialiśmy plecami do siebie, a czasami wtulałam się w niego po seksie, który dla mnie znaczył wiele. Dla Karola już mniej. Od pięciu dni nie było go ani duchem, ani ciałem, ani nawet głosem w telefonie.
Pierwszego dnia byłam wściekła, drugiego raczej przestraszona. Trzeci dzień przyniósł jeszcze większą kurwicę niż miałam na samym początku. Czwartego dnia odpuściłam, nie wysyłałam mu już smsów, nie próbowałam dzwonić. Może to właśnie nadszedł odpowiedni moment by to wszystko skończyć? By przerwać tę spiralę obojętności, którą serwował mi Kłos? Może koniec naszego związku czaił się już od dawna, czekał na odpowiedni moment by wyskoczyć? Bo koniec zawsze jest cierpliwy. On nie przychodzi tak nagle, po pięknym dniu. Koniec awizuje się odpowiednio wcześniej. Najpierw przysyła krótkie wiadomości, które ignorujesz, później zadzwoni kilka razy, ale ty uparcie nie odbierzesz. Później na chwile daje sobie spokój, ale szybko za tobą tęskni, więc pewnego dnia staje w twoich drzwiach, a ty już go nie wygonisz. Nie wygonisz, bo nie chcesz, bo już nie masz siły walczyć o coś, co po prostu nie jest dla ciebie. I Karol najwidoczniej nie był dla mnie.
Piątego dnia bowiem przyszedł, usiadł na kanapie, jak gdyby nigdy nic. Nie ściągnął butów, ledwo odpiął kurtkę. Wziął głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale znał mnie na tyle, że wiedział, że to moja pora na przemowę.
- Te pięć dni mówi samo za siebie - to nie był pierwszy raz, kiedy zaczynaliśmy taką rozmowę. Może trzeci, może czwarty? Tylko te wcześniejsze razy miały to do siebie, że ja jeszcze wierzyłam. Wierzyłam, że Karolowi potrzeba po prostu czasu, że w końcu doceni to kim dla niego jestem, ile dla niego jestem w stanie się poświęcić. I po mimo tego, że mamy po te dwadzieścia cztery lata i teoretycznie całe życie przed nami, to on jednak będzie chciał iść ze mną już przez nie do końca. Tak, jak ja byłam gotowa iść u jego boku. - To koniec, Karol, prawda?
- Aleksandra, ja potrzebowałem tego spokoju żeby pomyśleć...
- To wymyśliłeś - przerywam mu.
- ...nie chcę widzieć już jak codziennie przeze mnie płaczesz, bo ja jestem oschły, bez uczuć. Nie chcę widzieć, jak się stresujesz bo ja podejmuje decyzje, w których uwzględniam tylko samego siebie. Nie wiem, może któregoś dnia pożałuje, że podejmuje taką decyzję. Jest najgorszą z możliwych, bo nigdy nie miałem w życiu kogoś, kto byłby za mną, tak, jak byłaś ty. Nikt nigdy mnie nie kochał tak bezwarunkowo, tak mocno. Ale ja nie potrafię cię pokochać. Nie potrafię ci dać tego, co ty mi dajesz. Próbowałem, naprawdę próbowałem. Jest we mnie jakaś blokada, a ja nie chcę cię już ranić. Rok temu, gdy weszłaś z impetem w moje życie i na chwilę przewróciłaś je do góry nogami, myślałem, że jesteś tą jedyną. I kto wie, może jesteś, ale może to złe miejsce, zły czas. Ja nie wiem czego chcę od życia. Nie wiem, czy chcę grac w siatkówkę, czy może stworzony jestem do innych rzeczy. Nie wiem, jak je zaplanować. Nie wiem już nic. Mam wodę z mózgu...
- Po prostu powiedz, że będzie dobrze? - jeszcze próbuję. Jeszcze tli się we mnie naprawdę mały żar nadziei. Siedzę na przeciwko mężczyzny, którego pokochałam całą sobą i nie wiem, jak mam zrezygnować. Jakiś cichy głos w mojej głowie podpowiada mi jednak, żebym nie prosiła. Bo o miłość się nie prosi.
- Ja mógłbym wrócić, ale czy ty widzisz jeszcze dla nas szansę? Już przez to przechodziliśmy. Mieliśmy dać sobie czas, mieliśmy zobaczyć dokąd nas to zaprowadzi. Ale my stoimy w miejscu. Ty się wykańczasz, ja jestem na to obojętny. Jak ma być dobrze?
Nie mówię nic. Spuszczam głowę. Nie walczę, nie tracę głosu, nie płaczę. Karol ma racje. Gdyby nie miał, to przez ostatnie kilkadziesiąt dni nie pocieszałabym się tym, że koniec kiedyś nadejdzie, że będę w końcu wolna od trosk, od stresu i lęku. Gdyby było dobrze, nie musiałabym brać tabletek uspokajających, które serwowałam sobie co kilka dni na kolacje, a moje ręce nigdy by się nie trzęsły. 
Wstaję i uśmiecham się blado. Karol chyba nie chce jeszcze wychodzić, ale rozumie aluzje. Odprowadzam go w ciszy do drzwi. Zapina suwak kurtki i patrzy na mnie. W jego oczach widzę pustkę, może trochę ulgi, że to wszystko już się kończy. 
- Dajmy temu czas...
- Żegnaj - mówimy do siebie w tym samym momencie, w którym Karol Kłos przechodzi ostatni raz przez próg mojego mieszkania, a ja zamykam za nim drzwi.

Kolejnych dwóch dni nie pamiętam. 



*


Andrzej wstaje pół godziny później i wchodzi uśmiechnięty do kuchni. W przeciwieństwie do mnie jest pełen życia i energii. Całuje mnie w skroń, radośnie oznajmia, że wyspał się za wszystkie czasy i siada na przeciwko nalewając sobie do kubka ciepłej jeszcze kawy. Dwa Ibupromy, które zaserwowałam sobie po przebudzeniu zaczynają działać, więc zabieram się za przygotowywanie jajecznicy i kanapek dla naszej dwójki, trzymając siatkarza z daleka od garów. Wiem, że jest jednym z najczęstszych gości telewizji śniadaniowej, jednak sam stwierdził, że potrafi przypalić nawet wodę na herbatę, więc wolę nie ryzykować pożarem mieszkania, albo i całego bloku. 
- O czym myślałaś, kiedy przyszedłem?
- O tym, że zrozumiałam, że pewne rzeczy w życiu w końcu się zmieniają. Kiedyś myślałam, że nigdy nie pozbędę się tej miłości do Karola. A wczoraj, nawet po pijaku, a wtedy człowiek ponoć mówi prawdę, przyznałam ci, że go już nie chcę... To dziwne, ale i takie... takie dobre. - Nakładam na talerze śniadanie, a Andrzej przenosi je na stół. Patrzy na mnie z troską.
- Wszystkie złe dni kiedyś przemijają, Aleks...
Przytakuję i siadam do jedzenia. Wrona jeszcze przez chwilę mi się przygląda, ale nie zwracam na to uwagi, bo pierwszy raz czuję się wolna. Wolna od trosk i lęków. Wolna od strachu o jutro, w którym obudzę się sama. W końcu rozumiem, że jest dobrze. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz o coś się martwiłam. W końcu chcę podziękować Karolowi, że mnie zostawił. I może dzisiaj nie jest sobota, a zegarek nie wybija jedenastej godziny. Może na przeciw mnie nie siedzi miłość mojego życia, ale w końcu rozumiem dlaczego z Kłosem nigdy wyjść nie mogło.

wtorek, 15 listopada 2016

o dywanie

Nad ranem zaczęłam się zastanawiać, czy poprzedni wieczór po prostu mi się przyśnił, czy Kłos naprawdę zaszczycił mnie swoja obecnością. Po przestudiowaniu przebiegu mojego powrotu do Bełchatowa, jak i tej chwili miedzy wzięciem prysznica, a położeniem się do łóżka doszłam do wniosku, ze Karol naprawdę tutaj był. Nie czułam, co prawda, w powietrzu jego perfum, ale zabłocony ślad na dywanie nie pasował do mojego rozmiaru butów. Co było konkretnym celem tej niezapowiedzianej wizyty, Karol jeden wie, bo to przecież tylko ja wydarłam się na pół bloku, mówiąc mu, że spierdolił sromotnie wszystko i nie powinien teraz oczekiwać fajerwerków niczym czwartego lipca w Stanach. A nawet o tych sylwestrowych, które puszczają w Bełchatowie, może zapomnieć.
Nie ukrywam, że przez ostatnie trzy lata odtworzyłam przebieg tej rozmowy, tych wyrzucanych żali, prawie sześćset osiemdziesiat sześć razy. Każda noc, przez ponad półtora roku zaczynała i kończyła się tak samo, żalami. Wyobrażałam sobie tysiące miejsc, w których spotykamy się przypadkiem; setki ludzi, z którymi wtedy jesteśmy; dziesiątki sposobów na wytłumaczenie sobie dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Dlaczego życie poukładało nam zgoła inny plan, niż ten który nam wyśniłam. Dlaczego Karol stał się kimś innym, dlaczego nigdy mnie nie pokochał. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, że do miłości nie potrzeba czasu, a namiętności. Albo, że czekanie by osoba, którą kochasz pokochała w końcu ciebie, to jak czekanie na statek na pierdolonym lotnisku. Aleks, to nie bajki, nie filmy, to twoje zasrane życie. 
Każdej z tych sześciuset osiemdziesięciu sześciu nocy łaknęłam odpowiedzi. Nie dawałam za wygraną, analizowałam każdy swój ruch, który wykonałam w ciągu roku związku z Kłosem. Gdybałam, bo moze gdybym nie była na każde zawołanie, może gdyby moja obecność w jego życiu nie byłaby tak oczywista, może gdybym spokojnie odpuściła, gdy zauważyłam, ze coś jest nie tak – może wtedy Karol by został. Może byłabym tą dziewczyną, o której marzył o każdym poranku, tęsknił gdy nie widział jej dłużej niż dwa dni. Może byłabym kochana, nie została wygnana na uczuciową Antarktydę? Może Karol widziałby nasza wspólną przyszłość, widziałby to, jak bardzo go kochałam? Jak chciałam by miał w życiu wszystko?
W każdym z tych sześciuset osiemdziesięciu sześciu razy nie znalazł się jąkający Karol, który ładuje mi się bez zapowiedzi do mieszkania, kiedy ledwo stoję i jedyne o czym marze to pójście spać. Nie wyobrażałam sobie, że stanie przede mną jak ta sierota i będzie tylko słuchał ze spuszczona głową. Ani to nie przytakując, ani zaprzeczając. A później wyjdzie, jak gdyby nigdy nic i zostawi po sobie usyfiony dywan w salonie.
Sześćset osiemdziesiat sześć rożnych scenariuszy, a w żadnym z nich ujebanego dywanu.


*


To naprawdę było sześćset osiemdziesiąt sześć nocy od naszego rozstania, od mojej decyzji, że czas zacząć się spełniać zawodowo, skoro miłość nie jest mi dana. W siedemset piętnasty dzień po rozstaniu zorientowałam się, że już nie doszukuję się odpowiedzi, których nigdy nie uzyskam i cofnęłam się wstecz do ostatniego dnia, kiedy o nim pomyślałam. Przeliczyłam wszystko. Zmarnowałam półtora roku próbując się domyśleć co Karol Kłos ma w głowie. Wyciągnęłam jeden wniosek: na pewno nie mnie - więc ruszyłam dalej.


*


Tydzień po wieczornym incydencie, mam kolejnego gościa. Tym razem zapowiedzianego. To Andrzej, który chcąc uciec od zgiełku Stolicy wysyła mi rano smsa z zapytaniem czy może wpaść. A przecież, że może. I tak każdy wieczór spędzam w ten sam sposób, oglądając seriale i starając się wymyślić nowe projekty sukni. Więc gdy przyjeżdża, zastaje mnie akurat nad kartkami z, nie do końca udanymi, szkicami. Całuje mnie w policzek i ściąga buty w przedpokoju, zaznaczając, że za oknem leje jak jasny chuj. Chociaż on nie dołoży swoich pięciu groszy do pogarszającego się stanu niegdyś pięknego, kremowego dywanu, który kupiłam na przecenie w Ikei. Przywozi całkiem pokaźny pojemnik sushi, które zamówił w jednej ze swoich ulubionych restauracji i siada na podłodze opierając się kanapę. Odkładam ołówek, chowam wszystkie kartki do teczki i dołączam do niego. W telewizji leci Jeden z Dziesięciu, a my pałaszujemy w najlepsze. 
Andrzej najwidoczniej nie został poinformowany o zbłąkanym wędrowcu sprzed tygodnia, sam zainteresowany chyba nie był skory do takich opowiastek o swoich kompromitacjach. Nie dziwi mnie to szczególnie, bo Karol do osób zbyt wylewnych nigdy nie należał. W przeciwieństwie do mnie. Więc mu opowiadam cały przebieg zdarzenia, od natarczywego pukania w moje drzwi, po samo wyjście. A Andrzej tylko podśmiechuje się pod nosem.
- I wszystko byłoby w porządku. Jak już musiał się napatoczyć, to okej, nie mam z tym problemu. Tylko nie ja czegoś od niego chciałam, a on. Więc mógłby powiedzieć coś więcej, niż "przecież kiedyś było dobrze", bo chciałam go jebnąć mokrym ręcznikiem po twarzy, by się ogarnął w końcu i przestał pisać te przygłupawe bajki dla dzieci. - Przewracam teatralnie oczami, biorąc w patyczki kolejne maki, mocząc je w sosie sojowym i wkładając do buzi. - A on tu stał jak to ciele boże i jeszcze mi dywan upierdolił, bo w butach wszedł. - Mówię z pełnymi ustami, a Andrzej zanosi się jeszcze głośniejszym śmiechem niż do tej pory.
Nie kontynuuję, bo generalnie nie wiem co go śmieszy. Toż to w tej sytuacji nie ma żadnego komizmu, to tragizm, w dwóch aktach, kurwa. 


*

Zapomniałam, że w szafce mam butelkę wina, ale gdy tylko sobie przypominam od razu po nią idę i stawiam lampkę przed andrzejowym nosem. Po pierwszej butelce i jakiejś głupiej komedii Andrzej idzie do sklepu po kolejne dwie, więc o drugiej w nocy jesteśmy już nieźle wstawieni.
- Aleks, ale co byś zrobiła, gdyby on wrócił i ci powiedział, że on cie w końcu pokochał? 
Zastanawiam się przez chwilę nad takim rozwojem sytuacji. Nie wyciągam jakiś piorunujących wniosków. Przez trzy lata nauczyłam się żyć bez miłości, która mnie wykańczała każdego dnia. Teraz już było miło i przyjemnie. Byłam sama, nie licząc dwóch krótkich związków w Stanach, które nie miały dla mnie większej wartości. I które zakończyłam bardzo szybko, bo po prostu tak bardzo bałam się komuś zaufać, że wolałam nie robić nikomu nadziei. 
- Nic. Miał i stracił. Ja już nie boję się żyć bez niego...
- A co jeżeli teraz on nie potrafi normalnie żyć bez ciebie?
- To już nie mój problem - dopijam ostatni łyk wina i kładę głowę na ramieniu Andrzeja. - Któregoś dnia nauczy się żyć, ja też musiałam...








*


Z racji, że ja już prawie skończyłam pisać to opowiadanie, pozostał do napisania jedynie epilog, to w między czasie, kiedy będę wam to do końca roku publikować, chcę zacząć powoli z czymś nowym, by w 2017 przywitać Was z nowymi bohaterami. I tutaj pojawia się pytanie, czy chcecie Kurczaka w wersji dramatycznej, czy bardziej karykaturalnej - pomysły są dwa, który będzie kolejnym zależy tylko od Was, ja nie potrafię zadecydować sama. 

wtorek, 8 listopada 2016

o nas

Czas, który spędziłam wraz z Andrzejem w Warszawie należał do jednych z najbardziej udanych, od kiedy wróciłam na łono Ojczyzny. Mężczyzna pokazał mi pierwszy raz w życiu Warszawę jego oczyma. Nie zwiedzaliśmy punktów z przewodnika. Raczej zaprowadził mnie w miejsca mało znane przeciętnemu turyście, a jedynie osobom mieszkającym tu już jakiś czas. Nie spaliśmy w ogóle. Dużo rozmawialiśmy. O życiu, o tym co nas otacza. O planach, marzeniach, o tym, jak powinniśmy postąpić i czy na pewno jeszcze możemy o czymś zdecydować. Wrona, pomimo łatki kawalera do wzięcia, który chętnie uczestniczy w imprezach organizowanych przez media, bloggerów, jak i bloggerów-wanna-be, kompletnie nie wiedział, gdzie zacząć stabilne życie. Trochę jojczył, że to może brak miłości, że to może wciąż strach przed bliskością, ale nigdy nie stanęła przed nim dziewczyna, która powaliłaby go na kolana. Miotał się między tym co chciał, a co powinien. Chciał na przykład spędzić rok w Rosji. Lubił zimę, a u nas ostatnio jakoś brakowało prawdziwych mrozów i śniegu. Chciał wychodzić z domu na trening w tych puszystych czapkach, przekopywać się przez zaspy i chciał wracać do mieszkania, w którym powiesiłby dywany na ścianie, jak prawdziwy Rusek. Śmiałam się, że Rosja nie była dla niego, przecież po dwóch piwach ma problem z mówieniem, a co dopiero po ruskiej gorzale, ale Andrzej wtedy stroszył piórka jak paw i powtarzał, że wypominam mu jedną, jedyną imprezę, na której pił na pusty żołądek.
Dwa dni minęły jednak nim się obejrzeliśmy. Babcia czekała na mnie w Bełchatowie, nadchodził sezon zimowy, w ciągu którego wszystkie wiosenne i letnie panny młode odwiedzały nas by wypić kubek gorącej herbaty i znaleźć wymarzoną suknię w której za kilka miesięcy staną przed setką gości i - prawdopodobnie - facetem swojego życia. Więc ucałowałam policzek Wrony, zaprosiłam na grzańca w Bełchatowie i ruszyłam w drogę powrotną, która zdawała się nie mieć końca. I choć starałam się nie myśleć o tym, co Andrzej powiedział mi w lotniskowej restauracji, to jednak słysząc jedną z piosenek, które umilały mi chwile przed trzema laty, Karol wrócił. A wraz z Karolem poczęło kotłować się w mojej głowie jedno pytanie: dlaczego?



*


Droga zajęła mi nieco ponad dwie i pół godziny. Kilka razy zatrzymywałam się na stacjach benzynowych, by wypić kolejną kawę, a czasami po prostu na uboczu, by przez chwilę zastanowić się, czy powrót do Polski był najlepszym, co uczyniłam. Finalnie byłam wykończona nie tylko brakiem snu, jaki zafundowaliśmy sobie z Andrzejem, ale i myślami, które nie chciały odejść w cholerę i dać mi święty spokój. Po powrocie do mieszkania marzyłam tylko o szybkim prysznicu i własnym łóżku. Czy byłabym zdziwiona, gdyby mi się to udało?
- Karol... - gdybym tylko miała Judasza w drzwiach. 
Chwile po tym jak zakręciłam kurki z wodą i wytarłam swoje mokre ciało ręcznikiem, usłyszałam dzwonek do drzwi. Była dwudziesta pierwsza, a jedyną osobą, która chętnie by mnie odwiedziła, była jedynie moja babcia. Wiedziałam jednak, że - jak w każdą środę - popija sobie Advocaat wraz z sąsiadkami i wymienia ploteczki. Karoliny i Damiana nie było, więc o ile nie jest to straż pożarna, która chce wyprowadzić mnie z mieszkania z powodu ulatniającego się gazu, to nie miałam pojęcia, kto za drzwiami stać może. 
- Aleks, porozmawiamy?
- Karol...
- Zniknęłaś - moje "Karol..." nie wywołuje w nim zniechęcenia, chociaż powinno, bo ani to czas, ani miejsce na rozprawianie nad dawnymi sprawami. Mężczyzna jednak nie dał za wygraną, a ja jakoś nie miałam siły wyrzucać go ze swojego mieszkania. Po prostu się poddałam i czekałam na rozwój wydarzeń. Przecież gorzej to już być nie mogło. 
- Karol, a czy tobie wydaje się to dziwne? Jak ludzie kończą swój związek, to w dziewięćdziesięciu pięciu procentach znikają ze swojego życia. Jak miałam w nim być? Jak ty to sobie wszystko wyobrażałeś? Że będę na każde skinienie twojego palca? Że wciąż będę chodziła o poranku do piekarni po świeże pieczywo, robiła ci wyprawkę na trening, gotowała obiady i przygotowywała kolacje? W między czasie upiorę twoje gacie i zrobię awanturę, że nie odzywałeś się przez ostatnie dwa dni, a obiad sobie stygł? Czy może miałam ubierać tę bieliznę, którą kupiłam specjalnie dla ciebie? Czy że może od czasu do czasu wpadniesz i posuniesz mnie na stole w kuchni? I nie spuszczaj teraz głowy jak szczeniaczek, który zeszczał się w korytarzu...
- Ale...
- Ale co, Karolu? Przez cały rok naszego związku chowałeś mnie przed światem, jakbyś wstydził się tego, że ze mną jesteś. Kilku znajomych poznało mnie przez przypadek... Okej, spędzałeś ze mną większość swojego czasu, pewnie, świetnie, dziękuję. Chodziłeś na zakupy, wyrzucałeś śmieci, a przez pierwszych kilka miesięcy nawet mówiłeś, że kiedyś zamieszkamy razem tak na poważnie... Zajebiście. Tylko później przestałeś tak często przychodzić, pojechałeś sam na wakacje, o których marzyłam od dawna, a ty pomimo moich próśb i gróźb, zabrałeś tam brata! 
- Przecież były dobre chwile! - próbujesz mnie przekrzyczeć, tylko ja, tłumiąca w sobie całą złość przez ostatnie trzy lata, w końcu mogę dać im upust i nie stopować się ani przez chwilę.
- Dobre chwile, kiedy? Wtedy, gdy zamiast przyjechać do mnie, gdy leżałam z czterdziestostopniową gorączką, wolałeś pojechać na cały weekend do Warszawy, bo mamie trzeba pomóc drzewo rąbać, choć finalnie wylądowałeś z Wroną i całą resztą na imprezie? A ja przez trzy dni nie potrafiłam podnieść się z łóżka. Karolina z Damianem byli u jego rodziców na śląsku, więc ja musiałam zadzwonić po babcię, której pierwszym pytaniem było gdzie podziewa się twój chłopak? Czy może wtedy, gdy wyjeżdżałeś na te swoje mecze i nie miałeś czasu na krótki telefon do mnie, potrafiłeś milczeć przez kilka dni! Ale najgorszym było, gdy zostawałeś w Bełchatowie, ale za cholerę nie chciałeś ze mną czasu spędzić... Czy to były te twoje dobre chwile? Zawsze powtarzałeś, że krzywda mi się z tobą nie dzieje, bo mnie nie zdradzasz, nie bijesz. A brak zainteresowania czym był niby, do cholery? Czymś naturalnym? I to twoje "ja cię nie kocham" w ciągu naszej ostatniej rozmowy... Może to była dobra chwila?
Zagotowałam się jak woda w kaloryferach, nie potrafiłam patrzeć na stojącego przede mną Kłosa, który zawsze twierdził, że między nami wszystko się układa. Tylko jak miało się coś ułożyć, skoro on po prostu ze mną był, bo w okolicy nie pojawił się nikt lepszy? Skoro bywał tylko ciałem, unikał rozmów na temat uczuć, czasami nie potrafił mnie nawet przytulić. 
- Kochałam cię, Karol. Kochałam cię z całego serca. Byłam w stanie przeżyć to wszystko, bylebyś tylko ze mną został, bym miała namiastkę tego związku. Ale wtedy po tym przegranym meczu z ZAKSą, gdy stałam jak ta idiotka przed halą, czekając na ciebie, zrozumiałam, że ten koniec powinien nadejść już kilka miesięcy wcześniej. Wtedy, gdy po raz pierwszy daliśmy sobie czas na przemyślenia... Tylko kochałam cię tak bardzo, że najbardziej w świecie bałam się zobaczyć jak odchodzisz... Zniszczyłeś mnie, Karol. Tą swoją obojętnością, tym swoim "świat ci się beze mnie nie zawali", albo "zdrowa jesteś, a to w życiu jest najważniejsze". Mówiłeś, że nikt nigdy w życiu cię tak nie pokochał, że już prawdopodobnie nigdy nie poznasz nikogo, kto da ci tyle uczucia co ja. Ale i tak powiedziałeś, że mnie nie kochasz. Dobrze, świetnie, więc odeszłam... Zniknęłam. tego chciałeś, to dostałeś, Karolu...
Spuszczasz głowę i kierujesz się do drzwi wyjściowych, po chwili słyszę tylko jak je cicho zamykasz. A ja idę prosto do łóżka i zasypiam. Nie płaczę, nie mam ochoty zadzwonić do ciebie i żądać byś wrócił i się nie wygłupiał. Trzy lata temu na pewno bym to zrobiła. Dzisiaj jednak nie boję się, że odejdziesz... 

wtorek, 1 listopada 2016

o Warszawie

Pięć minut po odprawie Karoliny i Damiana, siedzę z powrotem w starym samochodzie mojego ojca, który jakimś cudem nie rozleciał się po drodze do Stolicy, skrolując palcem książkę telefoniczną. Nie do końca jestem pewna, czy robię dobrze, kiedy dojeżdżam do litery "W". Waham się kolejne dziesięć minut, bo i nie wiem co miałabym powiedzieć, ani czy on chciałby cokolwiek ode mnie usłyszeć. Był jego najlepszym przyjacielem, ale i w sytuacji związkowej, największym przeciwnikiem. Tłukł mi zbyt wiele razy do głowy, że powinnam odpuścić i zająć się sobą, że suknie czekają na uszycie, a ja nie zasługuję na takie traktowanie, jakie Karol serwował mi przez przeszło rok naszego związku. Chcę jednak dowiedzieć się co u niego, jak mu się żyło. Trochę pragnęłam go przeprosić, że zapadłam się pod ziemię i nie dawałam znaku życia. Choć doskonale wiedział, gdzie jestem, co tam robię i dlaczego zmieniłam numer telefonu. W końcu to on był osobą, która widziała mnie w Polsce, jako ostatnia. To on czekał ze mną na odprawę i wycierał przy tym gorzkie łzy porażki.
- Tak słucham? - nie waham się już dłużej i wybieram jego numer, telefon przyciskając do ucha. Ledwo pamiętałam, jak w ogóle brzmi jego głos. 
- To ja.
- Aleksandra...
- Spotkasz się ze mną za pół godziny w restauracji na lotnisku?
- Oczywiście... - oddycham z ulgą, bo choć nie wiem o czym mamy w ogóle rozmawiać, a i czy w ogóle powinniśmy, to kamień spada mi z serca. 



*


Przychodzi z naciągniętym na głowę kapturem i okularami na nosie. Słyszałam, że pomimo braku miejsca w reprezentacji na ostatnie Igrzyska, jego rozpoznawalność wciąż rosła. I nie dziwiłam się, przecież był utalentowanym siatkarzem, jak i przystojnym mężczyzną, za którym obejrzała się każda kobieta. Uśmiecha się szeroko z daleka, a gdy podchodzi całuje mój policzek i siada na przeciwko, zamawia dla siebie szklankę coli i w końcu widzę, że jednak nie wszyscy postanowili odchudzić zarówno siebie, jak i swój portfel. 
- Aleks, kiedy wróciłaś do kraju? 
Na mojej twarzy maluje się pokrętny grymas, bo obiecałam mu kiedyś odezwać się od razu, jak tylko moja noga znów dotknie polskiej ziemi. Więc zaczynam mu opowiadać o tym, jak było w Stanach, o trudnych początkach i sukcesach, które przyszły z czasem. O przyjaźniach, które tam zawiązałam, o bezskutecznych próbach zapomnienia o Karolu, w objęciach innego mężczyzny. O stażu, o spędzonym czasie z ojcem. Opowiadam o wieczorach, kiedy kochałam Nowy Jork tak bardzo, że bałam się powrotu do Polski, do codzienności, którą zgotowałam sobie już dawno temu, marząc o projektowaniu sukni ślubnych. Mówię o powrocie i bolesnym zderzeniu się z rzeczywistością, jak i o ostatnich dwóch spotkaniach z Kłosem. 
- A co u ciebie, Andrzeju?
- U mnie? Gram dalej, ale gra już nie jest dla mnie tym samym co kiedyś. Chyba wymieniłem ją na paradowanie przed kamerami, niczym pierwszorzędna gwiazda Hollywood. Nie wiem, Aleks, kiedy to się nawet stało. Kilka kontraktów, kilka lepszych meczy i nagle - bum - jestem w środku zbyt wielkiego zamieszania swoją osobą. Pogubiłem się, nie wiem co dalej. Czy mam tylko grać? Czy może rzucić to w cholerę i zacząć trenować, jakiś dzieciaków w jakiejś szkole gdzieś w Małopolskim, albo na Śląsku? Reprezentacja mnie nie chce, za to chcą mnie programy o gotowaniu, a ja przecież nawet wodę na herbatę jestem w stanie przypalić. - Wrona kręci głową śmiejąc się nerwowo. - Rozmawiałem z nim wczoraj. Dzwonił i opowiedział mi, że cię spotkał. Zdziwiłem się, że w ogóle postanowił mi o czymś takim powiedzieć, raczej mało rozmowny był w twoim temacie. Ale chyba teraz muszę mu uwierzyć, że gdy dwa lata temu wyciągałem go pijanego z jakiejś warszawskiej speluny, to mówił prawdę...
- Karol pijany? W dodatku w jakiejś warszawskiej spelunie? - Byłam prawdziwie zaskoczona, w końcu Kłos nie pijał zbyt często alkoholu. To było jedna z rzeczy, które imponowały mi od początku. Tym wyróżniał się na tle innych rówieśników. 
- Właściwie sześć miesięcy po twoim wylocie do Stanów, Karol zaczął pojawiać się w takich miejscach dosyć często. Od czas do czasu wyciągałem go ja, częściej bełchatowscy koledzy. I wiem, że nie powinienem ci tego mówić, bo minęły trzy lata i poukładaliście sobie życie daleko od siebie. Szczególnie dobrze, że ty je sobie ułożyłaś po tym emocjonalnym rollercoasterze, który urządził ci Kłos. Ale nie wiem czy on kiedykolwiek zdobędzie się na odwagę, a chyba niedopowiedzeń w waszej historii jest zbyt wiele. - Patrzę na Wronę wnikliwie, nie spodziewając się, że to co za chwilę usłyszę przewróci moje, mniej lub bardziej, poukładane życie do góry nogami. - On zrozumiał w końcu. Zrozumiał, że już nigdy nie spotka osoby, która tak mocno go pokocha. Zrozumiał, że nie doceniał, gdy byłaś z nim i że pochopnie powiedział, że nic do ciebie nie czuje. Okazało się, że wystarczyło sześć miesięcy by pożałował tych słów. Ale ty już miałaś nowy numer telefonu, brak konta na fejsie, a każdy mail wracał do niego kilka chwil po tym, jak go do ciebie wysłał. Nie miał odwagi pójść do Karoliny i poprosić o nowy numer. Bo wiedział, że spierdolił wszystko sromotnie i że powinien dać ci święty spokój, skoro sam cię o niego prosił.
- Czy to znaczy...?
- Tak, to znaczy, że Karol Kłos w pewien swój pokręcony sposób, dwa lata temu, przyznał sam przed sobą, że cię kocha. 
- Ale to było dwa lata temu. 
- Dokładnie. Nie pytaj mnie więc co jest w jego głowie dzisiaj, bo on mi nigdy na to pytanie nie odpowiedział. 
- Ma kogoś?
- Miał, na chwilę. Dzisiaj nie ma nikogo. A ty?
- Myślisz, że wróciłabym gdybym tam kogoś miała na poważnie? Nie, pewnie wiodłabym piękne nowojorskie życie... 
- A Karol?
- To już historia, nawet jeżeli teraz powiedziałeś mi coś, o czym, tak na dobrą sprawę, nie miałam pojęcia. 
Wrona uśmiecha się i ściska moją dłoń, którą kładę na stoliku zaraz po tym jak upijam łyk coli. Proponuje żebym została w Warszawie na kilka dni, byśmy nadrobili stracony czas. Zgadzam się, nie mam przecież pieklących się spraw w Bełchatowie, a dwa dni ze starym przyjacielem powinny być idealnie spędzonym czasem.




*



Cześć Dziewczyny <3 Wiecie, że ta historia ma moc uzdrawiającą? Piszę ją w pracy, po pracy i w ciągu weekendów. Ja osobiście jestem już na finiszu, przed Wami jeszcze trochę. 
Dzięki, że jesteście i że mnie uzdrawiacie razem z nią! 

Ps. Posty pojawiać się będą w środy - dzisiaj już prawie środa :)