Od pamiętnego wieczoru Karol nie pojawiał się już przypadkiem na mojej drodze. Zaszył się może na hali, może we własnym mieszkaniu. Nie widywałam go zbyt często w telewizji, gdy oglądałam wydarzenia sportowe, ani w Internecie, gdzie od czasu do czasu czytałam wiadomości ze świata siatkówki. Być może dotarło do niego, że pewne rozdziały w życiu trzeba pozostawić zamkniętymi i nie warto czytać tej samej książki po kilka razy. Może zrozumiał, że wszystko skończyło się wtedy, w moim mieszkaniu i nie można do tego wracać. Nie potrzeba sobie niczego wyjaśniać, bo skoro przeżyło się trzy lata pełne niedomówień, to i kolejne nie będą stanowiły problemu. A może jednak nie miał mi nic do powiedzenia, a wtedy, tego jednego wieczoru, chciał mnie po prostu zobaczyć?
Najważniejsze, że to ja już nie chciałam oglądać jego. Że przeszło mi, chociaż wydawało się to prawie niemożliwe. Po ostatnich trzech latach w końcu stanęłam na nogi. A nie było łatwo. Każdego dnia zastanawiałam się, gdzie jest Kłos, jak mu się wiedzie. Czy ma dobry dzień, czy słońce świeci dla niego dostatecznie mocno, czy aby na pewno założył szalik w ten mroźny, zimowy dzień? Czy ktoś o niego dba, tak, jak robiłam to ja, czy wie, że zawsze zasypia na lewym boku, że nie przepada za mlekiem, że pije czarną kawę z jedną łyżeczką cukru? Czy ktoś robi mu jajecznice i chodzi z nim na długie spacery? Czy jest mu dobrze, czy o mnie myśli, tak, jak ja to robiłam codziennie? Gdy przechodziłam przez Central Park, gdy kupowałam mrożony jogurt, na rogu 59tej i 6tej, gdy ślęczałam do późna nad kolejnymi projektami na zajęcia z kursów, czy gdy biegałam od krawcowej do krawcowej, w poszukiwaniu najlepszej z nich.
Karol towarzyszył mi w każdych, nawet tych najprostszych, czynnościach. Nie potrafiłam zaparzyć kawy, nie myśląc o tym, że on jest naprawdę dobrym człowiekiem, tylko trochę zagubionym w tym całym swoim życiu. I może to nie był nasz czas, nie nasze miejsce. Może gdybyśmy poznali się trochę później, wszystko potoczyło by się całkiem inaczej. Bylibyśmy szczęśliwi, zakochani. Z milionem planów. Może do wszystkiego wystarczyłaby miłość, której Karol w sobie nie miał? Może gdyby pokochał mnie tak, jak na to zasługuję, może wtedy wszystko byłoby w porządku?
Tylko Karol mnie nie pokochał, a ja straciłam zbyt wiele czasu łudząc się, wmawiając sobie, że to nie jego wina. Pewnego dnia jednak to stało się tak oczywiste, jak wstające słońce: to była jego, pierdolona, wina. Przestałam go usprawiedliwiać, szukać wymówek. Zaakceptowałam fakt, że nie był dla mnie i w końcu ruszyłam z miejsca. Jego twarz nie pokazywała mi się na białych kartkach papieru, szczery śmiech nie wyrywał mnie już ze snu w środku nocy. Zamknęłam kłosowy rozdział i wyciągnęłam z niego pewną lekcję: do miłości nikogo nie namówisz.
Karol towarzyszył mi w każdych, nawet tych najprostszych, czynnościach. Nie potrafiłam zaparzyć kawy, nie myśląc o tym, że on jest naprawdę dobrym człowiekiem, tylko trochę zagubionym w tym całym swoim życiu. I może to nie był nasz czas, nie nasze miejsce. Może gdybyśmy poznali się trochę później, wszystko potoczyło by się całkiem inaczej. Bylibyśmy szczęśliwi, zakochani. Z milionem planów. Może do wszystkiego wystarczyłaby miłość, której Karol w sobie nie miał? Może gdyby pokochał mnie tak, jak na to zasługuję, może wtedy wszystko byłoby w porządku?
Tylko Karol mnie nie pokochał, a ja straciłam zbyt wiele czasu łudząc się, wmawiając sobie, że to nie jego wina. Pewnego dnia jednak to stało się tak oczywiste, jak wstające słońce: to była jego, pierdolona, wina. Przestałam go usprawiedliwiać, szukać wymówek. Zaakceptowałam fakt, że nie był dla mnie i w końcu ruszyłam z miejsca. Jego twarz nie pokazywała mi się na białych kartkach papieru, szczery śmiech nie wyrywał mnie już ze snu w środku nocy. Zamknęłam kłosowy rozdział i wyciągnęłam z niego pewną lekcję: do miłości nikogo nie namówisz.
*
O ile Karola było coraz mniej, o tyle Andrzeja wręcz przeciwnie. Nie przeszkadzało mu, że Warszawę i Bełchatów dzieli prawie dwie godziny jazdy. Zaczął pojawiać się czasem znienacka, czasem zapowiedziany. Dzwonił po południu, by zapytać czy już mam plany na wieczór i czy nie chcę go spędzić z nim. Przyjeżdżał po treningu, zawsze z sushi pod ręką, albo innym azjatyckim daniem, za którym przepadałam. Rozsiadał się wygodnie na kanapie i po prostu był. Czasem nie mówił zbyt wiele. Siedzieliśmy i oglądaliśmy film, układaliśmy puzzle, albo chodziliśmy na długie spacery obrzucając się liśćmi na parkowych alejkach. Wieczorami, gdy go nie było, gdy nie dawał znaku życia, często zastanawiałam się co nas tak naprawdę łączy.
Bo przecież nie była to przyjaźń, nie było to też kochanie. I choć początki naszej znajomości były bardzo nieudane, a wręcz Karol obstawiał, że nigdy nie znajdziemy wspólnego języka, to w końcu potrafiliśmy usiąść i niesnaski pierwszych spotkań sobie wyjaśnić. Wrona był dla mnie od samego początku pozerem, który więcej mówi niż robi. Zapatrzony jest tylko i wyłącznie we własne odbicie w lustrze. Co spotkanie - w Warszawie, czy w Bełchatowie, towarzyszyła mu inna dziewczyna, a jego żarty osiągnęły dno chyba w urodziny Fabiana Drzyzgi - precyzując, w pierwszym tygodniu mojego związku z Karolem. Nie potrafiłam się do Wrony przekonać. Przeszkadzała mi jego obecność, jego oddech w tym samym pomieszczeniu, a o nocnych telefonach do Kłosa nie wspomnę. Starałam się go omijać szerokim łukiem aż do sierpniowej imprezy urodzinowej Karola. Choć przygotowałam przyjęcie niespodziankę razem z jego kolegami z klubu, to Karola nie ucieszyło to ani trochę. Co więcej, zaprosił mnie na osobności i obcesowo podkreślił, że to pierwszy i ostatni raz, że on nie życzy sobie by go w czymś wyręczać. A później upił się prawie do nieprzytomności.
Andrzej był świadkiem tej rozmowy, choć nie przerwał, nie skomentował i nie szepnął słowa swojemu najlepszemu kumplowi, to pokręcił głową i pomógł mi posprzątać, po kilkunastoosobowej libacji na cześć mego ukochanego chłopaka. Później położył go spać i zrobił mi mocnego drinka, by ukoić nerwy. Pamiętam, jak powiedział wtedy:
- Pomyśl Aleks, czy to jest to, czego ty chcesz w życiu...
Już wtedy nie musiałam myśleć, bowiem od dwóch miesięcy przed snem brałam tabletki uspokajające, by zabić te demony, które powtarzały mi, że właśnie minął kolejny dzień, kiedy nie jestem idealna w oczach osoby, która kocham z całego serca. Że któregoś dnia on odejdzie i mnie zostawi. Chciałam mu odpowiedzieć, że ja po prostu nie potrafię się z tego wyplątać, ale on był jego przyjacielem i zarazem ostatnią osobą, której chciałam się żalić. W efekcie Andrzej zdobył mój numer i choć głośno nigdy nie powiedział, żebym go zostawiła. To jednak regularnie sprawdzał co u mnie słychać, przez kolejne trzy miesiące, do ostatniego telefonu z lotniska.
Karol albo nigdy się o tym nie dowiedział, albo nie interesowało go to, w jakie relację weszłam z Wroną. Że był powiernikiem moich koszmarów i oparciem, gdy powoli zaczęłam rozumieć, że Karola kochać nie można.
Po trzech latach siedzi obok, obżera się azjatyckimi specjałami i zapija je colą. Jest jedyną osobą w towarzystwie, która nie dba o linię. Nie mówi nic o Kłosie, nie wiem kiedy ostatni raz rozmawiali. Nie interesuje mnie to, a mojego byłego chłopaka nie powinno obchodzić to komu poświęcam swój czas. Nawet jeżeli był to jego najlepszy (kiedyś?) przyjaciel.
Andrzej przeskakuje z jednego kanału w telewizji na kolejny. Obejrzeliśmy już dzisiaj obowiązkowe Jaka to melodia, Jeden z Dziesięciu i szykowaliśmy się do seansu M jak Miłość. Nie miał treningu ani wczoraj, ani dzisiaj, więc spędził w moim mieszkaniu okrągłe dwadzieścia cztery godziny i zanosiło się na to, że spędzi ich jeszcze kilka. Powoli zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam udostępnić mu karolinowego pokoju, który od dwóch tygodni stał pusty, bowiem moja przyjaciółka w końcu odebrała nowe mieszkanie, które kupili z Damianem przed rokiem. Czas biegł nieubłaganie, do ich ślubu pozostały niecałe dwa miesiące, a ja powoli kończyłam jej wymarzoną suknie ślubną. Kolejne dni zanosiły się bardzo pracowicie, dopinałyśmy powoli wszystkie szczegóły Panny Młodej. A ja, jako druhna, również powinnam się skupić na organizacji wieczoru panieńskiego, który miał się odbyć w grudniową noc nad morzem.
- Pójdziesz ze mną na wesele Karoliny? - pytam zabierając nogi ze stołu.
- Wiesz, że Karol tam będzie?
- Wiem, co z tego?
Wrona uśmiecha się szeroko i kiwa twierdząco głową. A ja, durna koza, go po prostu całuję.