wtorek, 22 listopada 2016

o końcu

Nazajutrz obudziłam się z potężnym bólem głowy, który był pierwszym odczuwalnym bodźcem. Kolejnym było przyjemne ciepło, które rozchodziło się po moim całym ciele. Następnym był dźwięk cichego pochrapywania, który swoje źródło miał gdzieś obok mnie. Powoli, bojąc się promieni wrześniowego słońca, otworzyłam oczy i zorientowałam się, że ostatnie kilka godzin spędziłam śpiąc w objęciach Andrzeja Wrony. O dziwo, nie leżeliśmy na podłodze, na której przesiedzieliśmy cały wieczór. Znajdowaliśmy się bowiem w moim sypialnianym łóżku, w pełnym ubraniu, ja również w pełnym makijażu, przez co pewnie moja twarz nie dostałaby najwyższej noty u jury Miss Polska 2016. Nijak mnie to jednak interesowało, bo ból głowy był tak nie do zniesienia, że pomimo całej chęci pozostania we wronowych, bezpiecznych objęciach, wyskoczyłam z łóżka jak poparzona. Na nim to nie zrobiło najmniejszego wrażenia, zachrapał jeszcze dwa razy i przewrócił się na brzuch, szczelniej okrywając kołdrą.
Uśmiechnęłam się szeroko widząc, jak smacznie sobie śpi i ruszyłam w stronę kuchni, by jak najszybciej napić się wody i odnaleźć tabletki, które uśmierzą mój ból istnienia. Trzy butelki wina stały na blacie kuchennym, a w pomieszczeniu unosił się lekki odór alkoholu, który niezbyt dobrze działał na mój wyczulony nos, więc otworzyłam okno i zrobiłam, co zrobić miałam, by pomóc sobie przetrwać te dantejskie zaranie. 
Choć Kłosowi oznajmiłam całkiem niedawno, że kawy nie tykam, coby uniknąć wspólnych ploteczek nad serniczkiem i małą czarną, to jednak była to pierwsza rzecz, za którą chwytałam każdego dnia. Dzisiaj miała mnie nie tylko postawić na nogi, ale i uratować me nędzne życie przed powolną agonią, która następuje zawsze po spożyciu więcej niż trzech lampek wina. Wczoraj było ich chyba z trzynaście. 
I chyba własnie w trakcie tej ostatniej Andrzej zadał to pytanie, na które po pijaku zazwyczaj odpowiadałam: chciałabym żeby wrócił. Kilka godzin temu nie dotarło do mnie, że po raz pierwszy od trzech lat, udzielałam odpowiedzi całkowicie innej niż bym się spodziewała. Nic, miał i stracił. Czy to oznaczało, że Karola już we mnie nie było? Już nie przepływał przez moje żyły, jak coś oczywistego? 


*


- Kogo moje oczy widzą - mówię z przekąsem i odkładam na stolik laptopa, na którym przez ostatnie pół godziny odpisywałam na e-maila od ojca. 
Karol milczał przez ostatnie pięć dni z rzędu. Nie dzwonił, nie pisał, nie pojawiał się bez zapowiedzi w moim mieszkaniu. Nie miał ani żadnego arcyważnego meczu, ani tym bardziej całego tygodnia morderczych treningów. Nie przynosił ze sobą niepogody i stresu, który zżerał mnie przez ostatnie miesiące naszego związku. Nie było go. Tak, jak nie było go przez ostatnie kilkadziesiąt dni, choć jego ciało przechadzało się po moim salonie, sypialni i kuchni. Choć czasami brał wieczorami prysznic, a później kład się obok mnie. Czasami zasypialiśmy plecami do siebie, a czasami wtulałam się w niego po seksie, który dla mnie znaczył wiele. Dla Karola już mniej. Od pięciu dni nie było go ani duchem, ani ciałem, ani nawet głosem w telefonie.
Pierwszego dnia byłam wściekła, drugiego raczej przestraszona. Trzeci dzień przyniósł jeszcze większą kurwicę niż miałam na samym początku. Czwartego dnia odpuściłam, nie wysyłałam mu już smsów, nie próbowałam dzwonić. Może to właśnie nadszedł odpowiedni moment by to wszystko skończyć? By przerwać tę spiralę obojętności, którą serwował mi Kłos? Może koniec naszego związku czaił się już od dawna, czekał na odpowiedni moment by wyskoczyć? Bo koniec zawsze jest cierpliwy. On nie przychodzi tak nagle, po pięknym dniu. Koniec awizuje się odpowiednio wcześniej. Najpierw przysyła krótkie wiadomości, które ignorujesz, później zadzwoni kilka razy, ale ty uparcie nie odbierzesz. Później na chwile daje sobie spokój, ale szybko za tobą tęskni, więc pewnego dnia staje w twoich drzwiach, a ty już go nie wygonisz. Nie wygonisz, bo nie chcesz, bo już nie masz siły walczyć o coś, co po prostu nie jest dla ciebie. I Karol najwidoczniej nie był dla mnie.
Piątego dnia bowiem przyszedł, usiadł na kanapie, jak gdyby nigdy nic. Nie ściągnął butów, ledwo odpiął kurtkę. Wziął głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale znał mnie na tyle, że wiedział, że to moja pora na przemowę.
- Te pięć dni mówi samo za siebie - to nie był pierwszy raz, kiedy zaczynaliśmy taką rozmowę. Może trzeci, może czwarty? Tylko te wcześniejsze razy miały to do siebie, że ja jeszcze wierzyłam. Wierzyłam, że Karolowi potrzeba po prostu czasu, że w końcu doceni to kim dla niego jestem, ile dla niego jestem w stanie się poświęcić. I po mimo tego, że mamy po te dwadzieścia cztery lata i teoretycznie całe życie przed nami, to on jednak będzie chciał iść ze mną już przez nie do końca. Tak, jak ja byłam gotowa iść u jego boku. - To koniec, Karol, prawda?
- Aleksandra, ja potrzebowałem tego spokoju żeby pomyśleć...
- To wymyśliłeś - przerywam mu.
- ...nie chcę widzieć już jak codziennie przeze mnie płaczesz, bo ja jestem oschły, bez uczuć. Nie chcę widzieć, jak się stresujesz bo ja podejmuje decyzje, w których uwzględniam tylko samego siebie. Nie wiem, może któregoś dnia pożałuje, że podejmuje taką decyzję. Jest najgorszą z możliwych, bo nigdy nie miałem w życiu kogoś, kto byłby za mną, tak, jak byłaś ty. Nikt nigdy mnie nie kochał tak bezwarunkowo, tak mocno. Ale ja nie potrafię cię pokochać. Nie potrafię ci dać tego, co ty mi dajesz. Próbowałem, naprawdę próbowałem. Jest we mnie jakaś blokada, a ja nie chcę cię już ranić. Rok temu, gdy weszłaś z impetem w moje życie i na chwilę przewróciłaś je do góry nogami, myślałem, że jesteś tą jedyną. I kto wie, może jesteś, ale może to złe miejsce, zły czas. Ja nie wiem czego chcę od życia. Nie wiem, czy chcę grac w siatkówkę, czy może stworzony jestem do innych rzeczy. Nie wiem, jak je zaplanować. Nie wiem już nic. Mam wodę z mózgu...
- Po prostu powiedz, że będzie dobrze? - jeszcze próbuję. Jeszcze tli się we mnie naprawdę mały żar nadziei. Siedzę na przeciwko mężczyzny, którego pokochałam całą sobą i nie wiem, jak mam zrezygnować. Jakiś cichy głos w mojej głowie podpowiada mi jednak, żebym nie prosiła. Bo o miłość się nie prosi.
- Ja mógłbym wrócić, ale czy ty widzisz jeszcze dla nas szansę? Już przez to przechodziliśmy. Mieliśmy dać sobie czas, mieliśmy zobaczyć dokąd nas to zaprowadzi. Ale my stoimy w miejscu. Ty się wykańczasz, ja jestem na to obojętny. Jak ma być dobrze?
Nie mówię nic. Spuszczam głowę. Nie walczę, nie tracę głosu, nie płaczę. Karol ma racje. Gdyby nie miał, to przez ostatnie kilkadziesiąt dni nie pocieszałabym się tym, że koniec kiedyś nadejdzie, że będę w końcu wolna od trosk, od stresu i lęku. Gdyby było dobrze, nie musiałabym brać tabletek uspokajających, które serwowałam sobie co kilka dni na kolacje, a moje ręce nigdy by się nie trzęsły. 
Wstaję i uśmiecham się blado. Karol chyba nie chce jeszcze wychodzić, ale rozumie aluzje. Odprowadzam go w ciszy do drzwi. Zapina suwak kurtki i patrzy na mnie. W jego oczach widzę pustkę, może trochę ulgi, że to wszystko już się kończy. 
- Dajmy temu czas...
- Żegnaj - mówimy do siebie w tym samym momencie, w którym Karol Kłos przechodzi ostatni raz przez próg mojego mieszkania, a ja zamykam za nim drzwi.

Kolejnych dwóch dni nie pamiętam. 



*


Andrzej wstaje pół godziny później i wchodzi uśmiechnięty do kuchni. W przeciwieństwie do mnie jest pełen życia i energii. Całuje mnie w skroń, radośnie oznajmia, że wyspał się za wszystkie czasy i siada na przeciwko nalewając sobie do kubka ciepłej jeszcze kawy. Dwa Ibupromy, które zaserwowałam sobie po przebudzeniu zaczynają działać, więc zabieram się za przygotowywanie jajecznicy i kanapek dla naszej dwójki, trzymając siatkarza z daleka od garów. Wiem, że jest jednym z najczęstszych gości telewizji śniadaniowej, jednak sam stwierdził, że potrafi przypalić nawet wodę na herbatę, więc wolę nie ryzykować pożarem mieszkania, albo i całego bloku. 
- O czym myślałaś, kiedy przyszedłem?
- O tym, że zrozumiałam, że pewne rzeczy w życiu w końcu się zmieniają. Kiedyś myślałam, że nigdy nie pozbędę się tej miłości do Karola. A wczoraj, nawet po pijaku, a wtedy człowiek ponoć mówi prawdę, przyznałam ci, że go już nie chcę... To dziwne, ale i takie... takie dobre. - Nakładam na talerze śniadanie, a Andrzej przenosi je na stół. Patrzy na mnie z troską.
- Wszystkie złe dni kiedyś przemijają, Aleks...
Przytakuję i siadam do jedzenia. Wrona jeszcze przez chwilę mi się przygląda, ale nie zwracam na to uwagi, bo pierwszy raz czuję się wolna. Wolna od trosk i lęków. Wolna od strachu o jutro, w którym obudzę się sama. W końcu rozumiem, że jest dobrze. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz o coś się martwiłam. W końcu chcę podziękować Karolowi, że mnie zostawił. I może dzisiaj nie jest sobota, a zegarek nie wybija jedenastej godziny. Może na przeciw mnie nie siedzi miłość mojego życia, ale w końcu rozumiem dlaczego z Kłosem nigdy wyjść nie mogło.

15 komentarzy:

  1. Próbowałam się nie wzruszyć, ale przemowa Kłosa rozłożyła mnie na czynniki pierwsze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś tak dziwnie boli mnie w środku. Ale podziwiam Aleks. I mam nadzieję, że teraz uda jej się całkiem ruszyć dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. miałam taką sytuację jak Aleks, zabawne, bo ona też miała na imię Aleksandra tylko, że on nie był Karolem. może tyle wina, pozwala zapomnieć - też tak myślałam. ale gdy znowu go zobaczy może to przynieść inny skutek niż ten zamierzony.

    OdpowiedzUsuń
  4. O yummy, sprawiasz, że z każdym rozdziałem Aleks staje się dla mnie coraz lepszą osobą. Bardzo, ale to bardzo ją podziwiam, bo ja chyba bym tak nie umiała. To była bolesna sytuacja, ale podziwiam Aleksandrę! Czekam na więcej, życzę weny, zapraszam do mojego Mańka i ściskam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorki za prośbę, ale mogłabyś coś zrobić ze zdjęciem Aleks, bo u mnie wyświetla się tylko białe tło.

      Usuń
    2. Aleks już jest widoczna, dziękuję, że zauważyłaś. Aczkolwiek u mnie wszędzie wizerunku udziela kochana Sophia Bush :)

      Co do Aleks... dowiesz się w epilogu dlaczego Aleks jest silna i dlaczego musi być silna :)

      Usuń
  5. Aleks imponuje mi z każdym kolejnym rozdziałem. Silna z niej kobieta i oby taka była dalej.
    Czekam na kolejny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże, kiedy czytałam środkową część momentami czułam, że ona jest mną. Bo tak się jakoś złożyło, że miałam totalnie parszywy dzień, że wszystko było w stanie doprowadzić mnie do płaczu i to przez takiego Karola o innym imieniu, który zrobił sobie jednodniową przerwę. Zastanawiam się, co takiego jest w nas, kobietach, że tak mocno wszystko przeżywamy. Dobrze, że ona się z tego otrząsnęła, ja nie mam wątpliwości, że też to zrobię, w końcu życie toczy się dalej, ale chciałabym być twarda jak Karol. Czasem chciałabym po prostu nie czuć, nie nastawiać się, nie analizować i nie wyobrażać pewnych spraw. Życie byłoby o niebo lepsze.
    Trafiłaś do mojego serca. Serio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fluffy, znam receptę na to. Uwierz, znam. Chciałam ja wyjawić poniekąd w epilogu, ale zawsze moge Ci ja sprzedać szybciej. Bo to opowiadanie ma morał. A przynajmniej starałam sie zeby miał... zeby takim Aleksandrom cos pokazał...

      Usuń
    2. Poczekam na epilog w takim razie, nie chcę nic stracić po drodze!

      Usuń
  7. Kochana to jest tak dobre,że po prostu brakuje mi słów. Bo piszesz tak prawdziwie ,w tak realny sposób,że rozumiemy wszystkie emocje,które chcesz przekazać. Piszesz o sytuacji,która mam wrażenie ,że prędzej czy później czeka każdą z nas .
    I znowu się powtórzę.
    Na Ciebie zawsze warto czekać. ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham *.* Po prostu jesteś świetna! Zacznę od początku. Bardzo Lubię Wronkę w tym opowiadaniu! Zachowuje się jak prawdziwy przyjaciel w stosunku do Aleks, mimo że przyjaźni się również z Karolem. Kłos może jedynie żałować, że wtedy tak postąpił. To chyba prawda, że doceniamy coś dopiero gdy stracimy. I zgadzam się z Andrzejem, z czasem wszystko przemija i czas wiele zmienia.I to chyba dobrze, że Aleksandra to zrozumiała. Zastanawiam się jak dalej będą przebiegały jej relacje z Karolem.
    Czekam na kolejny <3
    POZDRAWIAM !!!
    Paulka

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wiem czy najgorsze jest to, że ja wierzyłam, że oni w końcu będą razem czy jednak to, że nie cieszę się, że ona w końcu przejrzała na oczy i przyznała się, że ma go już gdzieś. Ale powiedziała to pod wypływem alkoholu. Wiesz, nigdy nie wierzyłam w to cholerne stwierdzenie, że słowa pijanych to myśli trzeźwych. Alkohol budzi we mnie taką małą czerwoną lampeczkę, która każe mi analizować każdą myśl, która chcę przekazać równieśnikom i dlatego właśnie jestem rozdzarta pomiędzy: Kłos to przeszłość oraz Kłos jeszcze namiesza. Kończę pieprzyć, idę dalej. Duuuużo czytania - uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń