Od wyjazdu na wieczór panieński minęły już dwa tygodnie. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że impreza się nie udała. O ile wprawy nie mam w organizowaniu takich eventów, o tyle żadna z dziewczyn nie narzekała, a wręcz przeciwnie wszystkie osiem kobiet, bawiło się przednio. Rozluźnione i wypięknione przez kosmetyczki, wróciłyśmy do Bełchatowa gdzie czas zaczął uciekać niemiłosiernie szybko.
Gdy tylko przekroczyłyśmy granicę miasta, Karolina poczęła panikować, że przecież tyle jeszcze rzeczy pozostało do zrobienia. Nie wiedziałam, co ma konkretnie na myśli, skoro przez ostatnie pół roku, od kiedy wróciłam, nie robiłyśmy nic innego jak biegałyśmy i ogarniałyśmy przygotowania do najważniejszego dnia w jej życiu. Przekonałam się o tym, gdy tylko położyłam się spać obok Wrony, który przyjechał kilka godzin wcześniej z Warszawy, bo się stęsknił. Ja też tęskniłam, choć bawiłam się cholernie dobrze z dala od niego i Bełchatowa. Cóż, życie jednak wzywało, a tym bardziej Karo, która potrafiła zadzwonić o trzeciej w nocy, bo spać nie mogła, mając kolejne złe przeczucia. Wtedy ja, wyrwana ze snu, musiałam uspokajać ją, bo Damian już nie wiedział jak.
Szybko się okazało, że ostatni tydzień ma być katorgą nie tylko dla pary młodej, Karolina w programie zabaw przedślubnych uwzględniła zarówno mnie, jak i Andrzeja. Tak więc pierwszego dnia objeździliśmy wszystkie stoiska z choinkami w Bełchatowie i okolicach, szukając tych najpiękniejszych. Karolina bowiem swój wymarzony ślub organizowała w Boże Narodzenie i wszystko powinno o tym gościom przypominać. Kolorystyka była czerwono-zielona, dekoracje z jemioły, girland, bombek, mikołajów, reniferów i z czego tylko organizatorka wesela była w stanie wymyślić. W głębi duszy modliłam się by nie postawiła stajenki Betlejemskiej na środku parkietu. Przy wejściu na salę miały stać dwie, idealne choinki przybrane czerwonymi ozdobami, a trzecia - najpokaźniejsza - miała stać tuż obok parkietu. A pod nią, prezenty dla każdego gościa - czyli sto osiemdziesiąt dziewięć pakunków.
Drugiego dnia zatem ruszyliśmy na podbój sklepów w poszukiwaniu idealnych podarków. Kobietom przydzieliłyśmy balsamy do ciała lub kremy przeciwzmarszczkowe, które nabyłyśmy po obniżonej cenie w jednej z perfumerii. Mężczyznom płyn po goleniu oraz skarpety. Dzieciom, lalki i klocki. Przez resztę dnia numer dwa i trzy, pakowaliśmy to wszystko, do czego zatrudniliśmy kilka siatkarzy Skry, spędzających święta w Bełchatowie. O mały włos a nie zasiedzielibyśmy się na tyle, by zapomnieć, że przecież jest Wigilia i wypadałoby się podzielić opłatkiem z rodzinami.
*
Andrzej od razu zapowiedział swoim rodzicom, że tegoroczne święta nie obejdzie wraz z nimi tak hucznie, jak co roku, bo ma swoje obowiązki względem dziewczyny i jej przyjaciółki. Miło mi się na sercu zrobiło, bo wiedziałam, że Karol to jedynie odwróciłby się na pięcie i pojechał do Warszawy. Dogadaliśmy się, że może Boże Narodzenie nie jest najlepszym okresem na poznawanie wybranki syna, więc Wigilię zaplanowaliśmy spędzić u mojej babci, a dzień po niej Andrzej po prostu pojedzie do Warszawy.
Babcia Bronia została przygotowana na poznanie wybranka mych marzeń, więc gdy tylko wymieniłam świąteczne życzenia z rodzicami, którzy - uwaga - spędzali święta wyjątkowo w tym roku z razem na Seszelach (bo mama w końcu po kilkunastu latach od rozwodu przypomniała sobie, że ojciec nie jest taki zły i może coś jeszcze z nich będzie), odświętnie ubrani zapukaliśmy do babcinych drzwi.
- Ola - babcia była jedyną osobą, która używała tego zdrobnienia i jedyną, której na to pozwalałam. Nie przepadałam za nim od zawsze. Już za małego smroda krzyczałam, że jestem Aleksandrą, a najlepiej Aleks, że żadne tam Ola, Olka, Oluś, Olunia, Olciunia, Oleńka czy inne pierdolety. W paszporcie mam Aleksandra i tak się proszę do mnie zwracać. Babcia jednak była bardziej uparta. - O i nasz nowy kawaler. Witam młody człowieku - Bronia Wrony w życiu nawet na zdjęciach nie widziała, ale była bardzo pozytywnie nastawiona do faktu, że jej wnuczka w końcu ma perspektywy na ułożenie sobie życia, a i może, w niedalekiej przyszłości, wyprawienie hucznego wesela.
- Wesołych świąt - Andrzej podał jej misę z pierogami, które ulepiłam pomiędzy kupowaniem choinki, a jej przystrajaniem.
- Och wesołe, wesołe te święta, Andrzejku, będą, oj będą - I już wiedziałam czego się spodziewać.
Babcia bowiem o ile się cieszyła, że kogoś mam, o tyle chyba chciała to wszystko szybko zepsuć, więc po sytej kolacji, kilku kolędach i otwarciu prezentów wyciągnęła grube działo - zdjęcia z dzieciństwa. Nie byłam nigdy spokojnym i grzecznym dzieckiem, okres dorastania też nie należał do najlepiej wspominanych przeze mnie. Za to babcia musiała opowiedzieć siatkarzowi każdą anegdotkę - razem z tą, że wracając w drugiej klasie podstawówki ze szkoły, zesrałam się w gacie. Oblałam się purpurą, chciałam zapaść pod ziemie, a Andrzej rechotał jak jakaś ropucha. Dobrze, że sam nie popuścił na babciną kanapę. Już chciałam wysłać S.O.S do Karoliny, by brat Damiana jednak nie brał tej dziewuchy z łapanki na osobę towarzyszącą, bo Wrona chyba pojedzie do Warszawy i tyle go będziemy widzieć. Skapitulowałam, czekając na dalszy rozwój sytuacji.
I uwierzcie mi, on wcale, kurwa, nie był lepszy. Bo babcia wpadła na świetny pomysł opowiadania Andrzejowi o tym, jaka ja to byłam zakochana w tym Kacprze, gdy maturę pisałam i to cztery lata związek...
- ...i ten Kacperek był taki miły, uczynny. Dobry chłopak. Ale nie, no Olunia zobaczyła tego gnoja Karola i zostawiła Kacperka na pożarcie lwom.
- Babciu o ile wiem, to ten lew jest jego żoną teraz...
- No, przecież mówię, że na pożarcie... A ten Karol to taka łajza, taki lekkoduch. Ja to chciałam mu pokazać gdzie raki zimują już po pierwszej wizycie. Wyczułam pismo nosem, że to nic dobrego z tego nie będzie...
Na szczęście, właśnie, gdy Bronia się rozkręcała i przechodziła do ostrzału, do drzwi zadzwonił dzwonek i pobiegłam radośnie je otworzyć. Za nimi stał brat mego ojca wraz z całą swoją familią, za którą szczerze nie przepadałam, więc złożyłam sobie z nimi życzenia i przerwałam euforię piętnastoletniej kuzynki:
- Co? Co? Mikołaju ja dziękuję, chciałam tylko nowy zestaw pędzli z Zoevy, ale skoro dajesz mi Andrzeja Wronę to ja nie pogardzę. Jesteś najlepszy...
- Wszyscy to jest Andrzej, Andrzej to są wszyscy... na nas już czas, droga do Warszawy daleka. - Andrzej już chyba przetrawił historię z obsranymi majtkami, bo zachował powagę i wiedział, że czym prędzej opuścimy ten dom, tym lepiej dla wszystkich. - Wesołych Świąt, babciu będę jutro wieczorem! Pa.
Gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi i ruszyliśmy oblodzonym chodnikiem w stronę mojego mieszkania, odetchnęłam z ulgą.
- Jak mogłaś to zrobić? - Pyta z powagą po pięciu minutach ciszy.
- Co?
- No w drugiej podstawówce zawory już się trzyma...
- O wszyscy święci... nie dasz mi żyć teraz... Babcia powinna jeszcze opowiedzieć historie o tym, jak na balu szóstoklasistów pękła mi sukienka na samej dupie i przez kilka godzin nie poczułam powiewu świeżego powietrza... Z resztą, poczekaj, a usłyszysz lepsze. Zostawiła pewnie coś na Wielkanoc, na następne święta. Okazji będzie co nie miara... - wzdrygam się na samą myśl.
- Następne święta brzmią świetnie... - Andrzej oplata mnie swoim ramieniem i idziemy w ciszy.
Jest Wigilia, najpiękniejszy dzień w roku, nawet jeżeli babcia kompromituje mnie na całej linii przed facetem, z którym jestem od trzech miesięcy, wciąż jest cudownie. Bo Andrzej jest obok, bo trzyma mnie za rękę i nie ma ochoty puścić. Bo Brońka przygotowała przepyszną kolację i nawet moi rodzice się dogadali. W dodatku z nieba pada śnieg, a w oknach domów widzę, jak ludzie stoją przy choince i cieszą się swoim towarzystwem.
Jeżeli w jakiś dzień w ciągu roku dosięga nas magia, to na pewno jest to w Wigilie. Święta mają niewyobrażalną moc i wcale nie dziwię się Karolinie, że właśnie je wybrała na swój najważniejszy dzień życia.
- Aleks... - Andrzej staje i uśmiecha się szeroko. - Kocham Cię...
Nie jestem wstrząśnięta, nie jestem zaskoczona. Pierwszy raz w życiu czuję, że moje miejsce jest przy nim, że wszystko jest takie, jakim być powinno.
- Kocham Cię, Andrzeju... - i nie, nie jestem bohaterką jakiejś ckliwej komedii, ale jest idealnie. Są święta, mężczyzna, który mnie kocha i jest ze mną szczęśliwy całuje mnie czule, a z nieba pada śnieg.
Dziękuję, Mikołaju, za Andrzeja Wronę... I dobrze, że nie przyniosłeś mi pędzi z Zoevy.
*
Jest czwarty listopada, a ja piszę to przy piosenkach świątecznych. Cholera, kocham tę historię!
Nie ma to jak kompromitacja w oczach wybranka. Na rodzinkę zawsze można liczyć. :p
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będą szczęśliwi.
Babcia chyba już nic nie mogła pominąć :D Kuzyneczka też świetna, a pędzle z Zoevy wygrywają wszystko :D A tak naprawdę uwielbiam twoje opisy; każdy ma sens i nawet nie wiem, kiedy nadchodzi koniec rozdziału. Mam nadzieję, że to kocham cię było szczere i nie wypali się szybko, bo liczę na to, że Aleks i Andrzej będą mieli kiedyś huczne wesele :) Szczerze też wolę używać Aleks niż Ola, Olka, Oleńka i wiem, jak to denerwuje, dlatego dziękuję, że mam jednak na imię Karolina :) Życzę Ci weny. Zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt, ściskam ;*
Szczęście w święta, najpiękniej <3
OdpowiedzUsuńEch, a mnie ten Karol ciągle męczy. Bo głupi był i niedojrzały, bo taki niepewny był z niego dupek, ale mnie się on jakoś bardziej widzi od Andrzeja. Może to dlatego, że ja ogólnie do pana A. jestem nastawiona nieco negatywnie, a może po prostu wydaje mi się, że ona te ostatnie słowa nie do końca z serca wypowiedziała. Bo fajnie - święta, cudowna atmosfera, przystojniak u boku i ogólnie sielanka. Ale to może trochę zamroczyć obraz i człowiekowi się wydaje, że tak jest idealnie, a wcale nie jest. Bo ciekawe czy w chwili słabości ona pomyśli, że chciałaby, aby to Andrzej, nie Karol, objął ją, przytulił, pogłaskał po głowie. Ja sentymentalna jestem, pewnie stąd moje przywiązanie do pana K.
OdpowiedzUsuńWesołych świąt!!!
Ja też próbuje doszukać się w postępowaniu Aleks jakiegoś sygnału, że z Andrzejem nie jest idealnie, ale narazie nic nie przychodzi mi do głowy. Bo ja już taka jestem - próbuje analizować wszystko i wszystkich i doszukuje się w bohaterach literackich jakiejś skazy, która na chwilę odbierze mi oddech, która sprawi, że zaszklą się oczy - uwielbiam to uczucie, z całego serca.
OdpowiedzUsuńYummy, bo ja ci życzę wszystkiego co najpiękniejsze i najlepsze. Spełniaj swoje marzenia i zawsze się uśmiechaj. Ale przede wszystkim - weny. WENY. Żebyś nam pisała tak pięknie i nigdy już nie znikała. Nigdy, ok?