wtorek, 27 grudnia 2016

o miłości



Oniemiałam z wrażenia i uśmiecham się szeroko powstrzymując łzy. Karolina okręca się dookoła własnej osi, a w pomieszczeniu słychać jej donośny śmiech. Śmiech pełen radości, świadomości, że już wszystko będzie dobrze. Widzę w oczach, że jest szczęśliwa, że w końcu zrozumiała, iż kroczy idealną dla siebie drogą, że życie powiodło ją do idealnego miejsca i to właśnie z niego, już za piętnaście minut, rozpocznie swoje nowe życie. Życie jako żona. 
- Jest idealna... - widywałyśmy tę sukienkę od kilku miesięcy regularnie co kilka dni i oprócz zwykłych ochów i achów nie mówiłyśmy nic więcej. Rozczulała nas gdzieś głęboko, ale przywykłyśmy do przymiarek i do widoku na zwykłym manekinie, albo w rękach krawcowej. 
- Nieskromnie powiem, że to mój najlepszy projekt - podnoszę się z kolan, kończąc ostatnie poprawki. Patrzę na nią z zachwytem. Wygląda niczym księżniczka. Gorset idealnie podkreślał jej kobiece kształty, wąską talie, uwydatniał smukłe ramiona. Wykończony kryształkami Swarovskiego, które kupiłam w Nowym Jorku przed powrotem. Od pasa suknia układała się w klosz, sięgając ziemi. Karolina wyglądała w niej, jak prawdziwa księżniczka. I taki też był nasz zamiar. - Jesteś gotowa? - wyciągam do niej dłoń, a ona łapie ją i ściska. Na zewnątrz pomieszczenia stoi jej ojciec, który czeka by zaprowadzić pannę młodą do Ołtarza, do nowego życia.
- Jak nigdy wcześniej, Aleks...
Wychodzimy na korytarz, gdzie pan Andrzej łapie ją za rękę i podaje bukiet piwonii, które idealnie dopełniają strój. Uśmiecham się do brata Damiana, a ten bierze mnie pod rękę. Dziewczyna, która na uświetnić swoim śpiewem przejście Karo przez kościół czeka na mój znak. Kiedy słyszę karolinowe to już, kiwam głową, a ona zaczyna śpiewać Can`t help falling in love, Elvisa Presleya, piosenkę, która od zawsze kojarzyła nam się ze świętami i prawdziwą miłością. Goście są zaskoczeni, że zwykły Marsz Mandelsona został zastąpiony naprawdę udanym coverem.
- Dziewczynki, idziemy - uśmiecham się do młodszych kuzynek Karoliny, które w swoich różowiutkich sukieneczkach powoli ruszają w stronę księdza i pana młodego sypiąc płatki piwonii. Odliczamy z Bartkiem po ciuchu do trzydziestu i podążamy ich drogą, zerkam ostatni raz na Karolinę. - Dwadzieścia pięć i wychodzisz, gwiazdo.
Kościół jest pełen gości, wszyscy odświętnie ubrani, pięknie uczesani, czekają na kobietę tego wieczoru. Jest poniedziałek dwudziestego szóstego grudnia roku dwa tysiące szesnastego. Godzina szesnasta. Karolina Czarnecka jeszcze tylko przez chwile będzie nosić to nazwisko, a my wszyscy będziemy świadkami rozpoczęcia się najpiękniejszego małżeństwa, jakie będzie nam dane poznać. Może od nowa zaczynam wierzyć w szczęśliwe zakończenia, że można znaleźć swoje "happily ever after"... Gdzieś w połowie drogi dostrzegam siedzącego Andrzeja, który delikatnie się do mnie uśmiecha. Jesteśmy coraz bliżej ołtarza, w myślach doliczam do dwudziestu pięciu i słyszę poruszenie, jakie wywołuje pojawienie się mojej przyjaciółki. Wszyscy są zachwyceni i wpatrzeni tylko w nią. A ja? A ja patrzę na Damiana, na to z jaką miłością zerka na wybrankę swojego życia. Jestem wręcz przekonana, że ich wspólne życie będzie najwspanialszym. Będą kroczyć do przodu, ramię w ramię, mając na uwadze wspólne dobro.

Rany, moja jedyna przyjaciółka wychodzi za mąż... 


*


- Ja, Damian, biorę ciebie Karolino za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. 
- Ja, Karolina, biorę ciebie Damianie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. 
Wymieniają obrączki, a ja ocieram jedną łzę wzruszenia. W tłumie dostrzegam Karola. Generalnie niezbyt ciężko jest zauważyć dwie długie ławki, w których siedzi cały skład Skry. Wyróżniają się na tle innych gości, którzy nie osiągali dwóch metrów wysokości. No chyba że był to kuzyn cioteczny Damiana, który już w wieku piętnastu lat ich prawie przewyższał. Karol łapie mój wzrok i uśmiecha się smutno, tak bezbronnie. W jego oczach nie ma już determinacji, widzę, że zrezygnował z dalszej walki, z bezcelowych spotkań i rozmów. Nie widzieliśmy się miesiąc od sytuacji w barze. Nie zadzwonił, nie przyszedł, nie przeciął mi drogi, gdy biegałam między salonem sukien, a swoim i Karoliny mieszkaniem. Wiedziałam jednak doskonale, że w poranek Bożonarodzeniowy spotkał Andrzeja, który trochę bez konsultacji ze mną wyjaśnił mu, co się aktualnie dzieje i że chyba ich przyjaźń została poświęcona dla dziewczyny. 
Może dlatego był smutny? Bo ja ruszyłam do przodu, a on dalej stał tam, gdzie przed trzema laty? Może był smutny bo odwróciłam się, kiedy on w końcu był w stanie pokochać? A może pomyślał o tym, że kogoś tu brakuje? Że ktoś kiedyś miał marzenia, by ten dzień wyglądał zgoła inaczej. Niestety, do spełnienia marzeń dotrwała tylko połowa zainteresowanych. Ta druga patrzyła sobie teraz w oczy, z żalem witała każdy kolejny dzień, bo życie miało inny plan...


*


- Dobry wieczór, dla tych, którzy nie wiedzą kim jestem, nazywam się Aleksandra Makowska i jestem najlepszą przyjaciółką naszej pięknej Karoliny. Znamy się od dziecka, razem dorastałyśmy tu w Bełchatowie i, dzięki bogu, nasze drogi nigdy się nie rozeszły. Skoro mowa już była o tym, jak nasza para młoda dojrzewała do decyzji o ożenku, ja opowiem wam, jak się poznali... - wstaję od stołu chwilę po tym jak kelnerzy zabrali weselnikom puste talerze po posiłku. Według planu, który skrupulatnie ułożyłyśmy właśnie teraz jest czas na kilka przemów. Pierwsza należała do ojca Karoliny, kolejna do mamy Damiana, teraz czas na mnie. Ostatnim miał być Bartek Kurek, długoletni przyjaciel Damiana, jeszcze za czasów, gdy to jego ojciec zasiadał w zarządzie Skry. Pomysł przemów wyszedł od taty panny młodej i niekoniecznie był dla mnie najlepszym punktem wesela. W końcu ani ze mnie dobry mówca, ani tym bardziej osoba, która o miłości powinna rozprawiać. - Bowiem większość tu obecnych wie, że Karolina całe swoje życie raczej wzdychała do Michała Winiarskiego i jego przepięknych oczu - wskazuję ze śmiechem na siatkarza, który siedzi na drugim końcu sali - ewentualnie do, nieobecnego tu niestety, Stephane Antigi, gdy to jeszcze odbijał Mikasę na naszej bełchatowskiej hali... - przez tłum przeszedł śmiech - Karolina, największa fanka Skry Bełchatów, jaką znacie, od zawsze mówiła, że poślubi siatkarza. Ale wszyscy też wiecie, że życie zaskakuje i potrafi się zmienić w jeden dzień - skaczę oczami od prawej do lewej, kilka osób potakuje, reszta czeka na dalszą część. - I Karolinie zmieniło się to pewnego dnia, gdy zamiast uczyć się do kolokwium z łaciny, z której zawsze była nogą, nakazała mi się wyszykować i bez marudzenia iść na imprezę do Magdy. - Macham do brunetki, która siedzi przy Bartku Kurku, jako jego osoba towarzysząca. - Magda zna w Bełchatowie każdego. I te cztery lata temu znała siatkarzy, którzy prawie całym składem stawili się w jej mieszkaniu. Trochę popili, trochę pobajerowali dziewczyny. Szczególnie Bartuś - ukłon w stronę Kurka - wziął sobie za cel uwieźć więcej niż jedną tego wieczoru, więc zaczął startować do naszej panny młodej, jednak alkoholu miał w sobie na tyle, że jakiś dobry kolega kazał mu stanąć na balkonie i się za barierki nie wychylać, bo przy tym wzroście to łatwo o katastrofę. A sam zagadał do mojej przyjaciółki... Bartek poderwał tamtego wieczoru co najwyżej stołek, na którym spędził kilka następnych godzin a nie jakąś dziewczynę. Ale sorry Bartek, ja tu nie o tobie, może innym razem.
- Nie mam nic przeciwko... - weselnicy zaśmiali się, gdy Bartek zaczął machać dłońmi w geście poddania się.
- Gdy Damian i Karolina zaczęli rozmawiać, to nie było końca. O czwartej rano wręcz błagałam ją by w końcu dała chłopakowi spokój i nie zagadała go na śmierć. Czas do domu, Karoooo! - Trochę kłamię, bo tamtego wieczoru jakoś specjalnie do domu się nie spieszyłam. Karol, który siedzi przy stole singli patrzy na mnie, podobnie jak w kościele. Był naocznym świadkiem początku tej miłości. W ten jeden dzień zmieniło się życie nie tylko naszych młodych. - W końcu mnie posłuchała... - spuszczam wzrok z siatkarza i zaczynam patrzeć na siedzącą obok mnie dziewczynę. - ... tydzień później szykowała się na ich pierwszą randkę i już nie wspominała słowem o tym, że kiedyś poślubi siatkarza. Cztery lata temu poznali się całkowicie przypadkiem. Bo znaleźli się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia i pomimo przeszkód, nie zrezygnowali z siebie, kiedy mogli to zrobić kilka razy - biorę do ręki lampkę szampana - Gdy zastanawiałam się, co mam tutaj mądrego powiedzieć, a uwierzcie mi, było ciężko gdy Karolina kazała mi biegać i wybierać choinki...
- Szyć suknie... - dodaje sama zainteresowana ze śmiechem. 
- O, szyć suknie, racja. - Zaczynać związek z Andrzejem, uświadomić Karolowi koniec. - Naprawdę nie wiedziałam, jakimi słowami można opisać ten związek, na który patrzę każdego dnia i czuję spokój. Spokój, bo nie każdy może zakochać się z taką wzajemnością, nie każdy może iść przez życie z własnym przyjacielem, przeżywając razem chwile dobre i złe... Obydwoje są marzycielami, obydwoje chcą dla siebie jak najlepiej. I kochają się, niewyobrażalnie mocno. Karolina zaoferowała mu wszystko, a on to widział i docenił... To wielkie szczęście nie przegrać z czasem i niestety nie każdy może tego doświadczyć. - patrzę na Karola - Za miłość, za Karolinę, za Damiana - podnoszę lampkę do góry - Kochajcie się. Kochajcie się każdego dnia jeszcze mocniej. Pomimo wzlotów i upadków, bo nie one decydują o waszych uczuciach. Pomimo wszystkich przeciwności losu, jakie życie ześle na waszą drogę. Kochajcie się. Przetrwacie bowiem wszystko. Słowa, które wypowiedziane w złości ranią jak nóż. Nieprzemyślane czyny. Wystarczy, że dacie z siebie wszystko. Będziecie popełniać błędy, ale wasza miłość nigdy jednym z nich nie będzie. Możecie być przestraszeni życia w najgorszych momentach. Ale zawsze się wspierajcie, nigdy nie odtrącajcie, kiedy życie daje wam kopa w tyłek. Bo gdy kogoś kocha się tak mocno, jak wy kochacie siebie, nie można się poddać. Nigdy. Idźcie zawsze ramię w ramie, patrząc w jednym kierunku... Jeszcze raz: za miłość, za Karolinę i za Damiana, za to, że przywracają wiarę w prawdziwą miłość w świecie, w którym o nią ciężko! 

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam <3 Przepraszam ! Zaniedbałam komentowanie, ale cały czas czytam!
    Cieszę się, że Aleks jest z Andrzejem. Skoro Karol jej nie docenił, to ma za swoje. Ważne, że są szczęśliwi. Tylko dzisiaj, jak tak czytałam opis Karcia to zrobiło mi się go szkoda.... Tak po prostu szkoda, chociaż z drugiej strony za późno się zorientował....
    Rozdział bardzo przyjemny do czytania, lubię czytać o prawdziwej miłości. To piękne i cudowne uczucie i pozazdrościć takiego Karolinie i Damianowi. :)
    POZDRAWIAM !!!
    Paulka

    OdpowiedzUsuń
  2. Słowem wstępu - uwielbiam piosenkę wykorzystaną w rozdziale. Sama też miałam okazję być na ślubie w trakcie świąt, z tym że standarowo zagrano marsz Mendelsona ;)
    Ileż szpilek i aluzji w przemówieniu Aleks! :> Ale bardzo dobrze, niech teraz Karol trochę pocierpi, może ta sytuacja go czegoś nauczy. Szkoda, że tak późno poszedł po rozum do głowy. O wiele za późno. Mam nadzieję, że Aleks kiedyś będzie równie szczęśliwa jak jej przyjaciółka. Należy jej się w ramach rekompensaty za te wszystkie kopniaki otrzymane od życia.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się mowa Aleks. Jest w niej wszystko, nawet szpile dla Karola, choć może niezamierzone.

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, tyle aluzji do Karolka i jego emocjonalnej ułomności i trochę odwagi i walki z samą sobą podczas tej przemowy. Oby Aleks cieszyła się swoim szczęściem, jak Karoliny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, oczywiście ja najbardziej pokochałam fragment z Kurą podrywającym stołek na balkonie i wzdychanie do oczu Michała, bo, och, ona tak pięknie mówiła. Czyli teraz czeka nas wesele? Mam gdzieś w serduszku taką nadzieje, bo to chyba będzie wiązało się ze skomentowaniem przez Karola przemowy Aleks a na to bardzo czekam!

    OdpowiedzUsuń